Lubię ten stan

 

„Lubię ten stan, cudowne sam na sam, kawa i ja….” – śpiewa Hey. Zazwyczaj podpisuję się pod tym tekstem, ale są takie dni w roku, kiedy mogłabym dośpiewać inne słowa: Lubię ten stan, cudowny z kawą gwar, bus, paczki i my…

Tak, to czas finału Szlachetnej Paczki, choć grudniowy, to bardzo ciepły, a na pewno energetyczny.

Jak  przez kolejne trzy lata z rzędu, tak i teraz, w dzień finału, w sobotę, spotykamy się w magazynie, gdzie urzęduje sztab akcji. Od wejścia pachnie kawą i ciastem. Klimat musi być, dopełniają go choinka i czerwień koszulek wolontariuszy. Zaczynamy od krótkiego szkolenia, jak napisać już po odwiedzeniu rodzin relację dla darczyńców. Takie sprawozdanie musi trafić do każdego, kto przyczynił się do przygotowania prezentu. Opis powinien być na tyle szczegółowy, aby darczyńca miał wrażenie, że sam wręczał swoje podarunki.

Po szkoleniu czas ustalić, kto, kiedy i czym jedzie w teren z prezentami. Jest to też ważny dla mnie moment, bo będąc również w roli tzw. mediów, dowiaduję się, które z rodzin wyraziły zgodę na kontakt z prasą i dokąd mogę jechać z dziennikarską misją. W tym roku na 19 rodzin, 8 zgadza się na wizytę mediów, wszystkich nie będę w stanie odwiedzić, ale zrobię, co w mojej mocy.

Na początek jedziemy tylko kilka ulic dalej. Wieziemy pakunki dla pani Doroty i jej syna. Wśród paczek wyróżnia się gabarytowo jeden najbardziej okazały – to sofa. Ironia losu każe nam zmierzyć się z trzecim piętrem kamienicy. Po stromych i wąskich, a na dodatek krętach schodach wolontariusze manewrują z meblem tak, aby w całości dotarł do miejsca przeznaczenia. Idzie powoli, ale dość sprawienie i po kilkunastu minutach wszystkie paczki są już w mikroskopijnym mieszkaniu pani Doroty. Po tych kilku latach pracy w Paczce wiem, że obdarowani najczęściej reagują na prezenty milczeniem. Ale to nie jest milczenie obojętności, tylko milczenie z braku słów. Tak jest i teraz. Pani Dorota odpakowuje pudła i przygląda się z niedowierzaniem ilości prezentów. Są tu rzeczy bardzo praktyczne, jak jedzenie i chemia gospodarcza, ale miedzy tymi produktami znajdują się specjalne podarunki, takie bardziej osobiste. Konrad odkrywa w jednej z paczek wymarzone słuchawki bezprzewodowe. Po wyjęciu ich z pudełka znika nam z pola widzenia, o ile to w ogóle możliwe na kilkunastu metrach kwadratowych. Słyszymy tylko: „O takich marzyłem”, „To porządne słuchawki”. Dla pani Doroty też jest odrobina luksusu – w pudełku zapakowanym tylko dla niej odnajduje perfumy.

Kiedy wszystkie pudła już są pootwierane, wolontariuszki Emilka i Ala mogą wypełnić dokumenty i spokojnie porozmawiać z panią Dorotą. To moment, kiedy kobieta nie potrafi już opanować emocji. Zaczyna płakać. Mówi, że jest wzruszona dobrocią ludzi. Dodaje, że od kiedy zmarli jej rodzice, nie otrzymała od nikogo żadnego wsparcia. Musiała liczyć tylko na siebie, a tu nagle okazuje się, że obcy ludzie zechcieli jej pomóc. Nie oczekiwała wiele, każda najmniejsza paczuszka sprawiłaby jej radość, a tu ich tyle… Zostawiamy ją i syna z bałaganem, jaki czynią liczne pudła z prezentami i jedziemy dalej.

W magazynie już czekają na mnie strażacy ochotnicy i darczyńcy rodziny z Grodźca. To znak, że za chwilę znów ruszamy. Tym razem nie tylko jedziemy dalej, ale w zwartym szyku czterech aut, z fasonem w towarzystwie wozu bojowego.

Kobiety, które zorganizowały pomoc i zaangażowały do współpracy strażaków, to tancerki flamenco z Wrocławia. Kiedyś pomógł im w biedzie chłopak, strażak ochotnik z Grodźca. Przygarnął całą grupę tancerek i ekipę filmową kręcącą teledysk na zamku. Dał im nocleg, gdy nie zdążyli dotrzeć do hotelu w Złotoryi. Tak kobiety poznały nie tylko dobre serce chłopaka, ale też jego dwóch młodszych braci i siostrę, którzy po śmierci rodziców są zdani sami na siebie. Okazało się, że jest prawda w powiedzeniu: Dobro wraca. Tu naprawdę wróciło, z prawie czterdziestoma paczkami, wśród których były meble do pokoju najmłodszego z rodzeństwa, niepełnosprawnego Adriana. Adrian właśnie był najbardziej podekscytowany prezentami. Choć ma nogę w gipsie po niedawnej operacji i porusza się na wózku, to tak sprawnie manewrował miedzy kartonami, że nie nadążałyśmy za nim, by asekurować go podczas rozcinania pakunków. Chłopak dawno nie miał tyle powodu do radości.

Bracia Adriana pokazali mi pokój, do którego niebawem wstawią przywiezione przez darczyńców meble. Na razie pomieszczenie jest zupełnie puste, a wszystkie prace budowlane i wykończeniowe to ich dzieło. Rodzeństwo z Grodźca radzi sobie naprawdę dobrze. Sebastian, Ula i Zbyszek, tak wcześnie osieroceni i zmagający się z kalectwem brata, nie poddali się i stawili czoło losowi. Nie tylko dobrze się uczą i wzajemnie wspomagają, ale jeszcze działają społecznie. Takim ludziom zdecydowanie warto pomagać.

Grodziec opuszczam z przekonaniem, że idea Szlachetnej Paczki ma sens. Nie każde odwiedziny u obdarowanych rodzin to potwierdzają. Zdarza się, że pomoc trafia nie tam, gdzie powinna. Nie zawsze wolontariusze podczas dwóch poprzedzających finał spotkań są w stanie właściwie ocenić na tyle sytuację rodziny, żeby uznać ją za spełniającą wymagania projektu. Zdarzały się już takie sytuacje, kiedy po finale rodziny sprzedawały otrzymane podarunki, by pieniądze spożytkować na alkohol. Cóż, przy najwspanialszych ideach czasem zawodzi czynnik ludzki, ale te błędy nie mogą zniweczyć entuzjazmu wolontariuszy czy podważyć sensu projektu.

O tym, że projekt ma sens przekonuję się znowu za kilka godzin w Wojcieszynie, gdzie docieramy zmarznięci i zmęczeni niedawną awarią naszego samochodu z paczkami. W Wojcieszynie czeka na nas kolejna rodzina, tym razem z ciepłą herbatą i ciastem bananowym.

Mimo że wraz z Emilką i Alą mamy ochotę od razu skorzystać z pyszności na stole, obowiązek każe nam zachęcić gospodynię, panią Agnieszkę, do rozpakowania paczek. Na początku robi to nieśmiało, ale potem, odkrywając wymarzone książki, buty dla męża, kosmetyki… z coraz szerszym uśmiechem na twarzy i entuzjazmem buszuje wśród kartonów, papieru, wstążek. W pewnym momencie zaczyna płakać. Nie umie zapanować nad wzruszeniem i mówi: „To muszą być naprawdę dobrzy ludzie, że nam tyle podarowali”. Jej mąż po niedawno przebytym wylewie siedzi na kanapie i, patrząc na żonę, ociera łzy. Żeby nie było tak rzewnie, proponujemy, by przymierzyć buty i kurtki. Nie wiadomo, czy darczyńca trafił z rozmiarem i czy pan Tomasz będzie mógł skorzystać z prezentów. Na szczęście wszystko pasuje jak ulał i już w spokoju możemy usiąść przy stole, by skosztować słodkości. Pani Agnieszka przynosi własnoręcznie wykonane ozdoby świąteczne. Część z nich przeznaczona jest dla tajemniczych darczyńców, a część dla nas, wolontariuszy. Okazuje się, że kobieta ma talent nie tylko do pieczenia ciast, ale też smykałkę artystyczną.

Kiedy opuszczamy dom w Wojcieszynie, dziękuję małżeństwu za ciepło, którym nas przyjęło i nie mam na myśli tylko ciepła bijącego z kaloryferów.

Ten długi dzień nie kończy się jeszcze. Mimo późnej pory i egipskich ciemności jedziemy do Prusic. Tam czekają już na nas niepełnosprawna Iza i jej rodzice.

Dziewczynka wystrojona w niebieską sukienkę z radością wita każdego z nas, ale najbardziej uśmiechała się na widok Pawła, lidera rejonu. I to właśnie Iza wykazuje najwięcej entuzjazmu podczas odpakowywania prezentów. Rodzice są nieco zakłopotani ilością paczek i trzeba ich zachęcać, by obejrzeli zawartość pudełek. Iza nie robi sobie nic z naszej obecności i oddaje się magii, która udziela się każdemu, gdy z ciekawością rozrywa papier z misternie opakowanego prezentu. A gdy dziewczynka wydobywa z jednego z pudeł bęben, już nic nie jest ważne. Siada na kolanach Pawła i wybija rytmicznie wyuczone podczas rehabilitacji takty. Kiedy Iza daje nam koncert, jej mama przejmuje obowiązki córki i zaczyna rozpakowywać resztę prezentów. Wśród nich jest robot kuchenny. Teraz pan Mariusz śmiał się, że teraz ciasta będą jeść nie raz w tygodniu, ale nawet codziennie, co nie wróży dobrze jego sylwetce. Każdy z członków rodziny otrzymał szczególny upominek. Pani Edyta oglądając swój, cieszy się, że w końcu będzie miała torebkę, z którą nie będzie się wstydziła wyjść. A pan Mariusz mówi, że jego stary portfel uda się na zasłużony odpoczynek, a pieniądze, które uda im się zaoszczędzić, będzie nosił w nowym portfelu.

Kiedy już wszystkie paczki stały otworem a ozdobny papier pokrył całą przestrzeń, w spokoju usiedliśmy przy stole, by wypić herbatę i docenić talent cukierniczy pani Edyty. Nie dziwię się, że jej mąż obawia się przyrostu wagi, bo ciasto było rzeczywiście warte grzechu obżarstwa.

Wyjeżdżając z Prusic, cieszę się, że finał Paczki trwa tylko dwa dni, bo ilość spożytego w tym czasie ciasta może grozić nadprogramowymi kilogramami u wolontariuszy. Chociaż z drugiej strony noszenie innych kilogramów, tych zamkniętych w ozdobnych paczkach, chyba równoważy nadmiar kalorii.

Tegoroczny finał szlachetnej Paczki po raz czwarty pokazał, że złotoryjanie, mieszkańcy okolicznych wsi i miasteczek to ludzie, na których można liczyć. I nieważne, pod jakim szyldem organizuje się pomoc – czy to WOŚP, czy Caritas, czy Szlachetna Paczka – ludzie potrafią być hojni. W tym roku dzięki naszej akcji, jak wyliczył lider złotoryjskiej grupy Paweł Zabłotny, wolontariusze zorganizowali podarunki dla 19 rodzin, do pomocy, poza wolontariuszami, zaangażowaliśmy 1261 osób, by stworzyć 276 paczek o łącznej wartości 67700 zł. To są tylko liczby, te są wymierne i chłodne w przeciwieństwie do uczuć: radości i wzruszenia tych, do których trafiła pomoc. I tych, którzy jej udzielili. Wyjątkowo wiem, co piszę :).

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *