Taszyzm i ja :)

Nigdy nie umiałam dobrze malować ani rysować. Lekcje plastyki w podstawówce były i dla mnie, i dla nauczyciela czasem straconym. Może bardziej tylko straconą lekcją były zajęcia wuefu. Narysowanie lub namalowanie czegokolwiek kończyło się spektakularną porażką. Czasem jakaś litościwa koleżanka brała moją kartkę i „upiększała” to, co się jeszcze poprawić dało, co skutkowało zazwyczaj marną trójczyna wpisaną do dziennika. Rzecz jasna lepsze efekty osiągałam za sprawą zadań domowych, gdyż wtedy moją pracę tuningowała cała rodzina. Nauczycielka chyba udawała, że nie widzi różnicy między moim talentem na lekcji i poza nią. Litościwie przymykała na to oko, a nawet dwa.
Z tą plastyką biedziłam się całą podstawówkę. W liceum nauczycielkę – fachowca zastąpił profesor od PO (dla niewtajemniczonych: pan od rzucania granatem i musztry). Jego silny charakter kazał mu doceniać intensywne barwy i mocną kreskę. A to akurat mogłam zapewnić i tym samym poschlebiać jego gustowi. Jakoś to szło.
Mniej więcej w tym czasie zaczęłam specjalizować się w sztuce nieprzedstawiającej. Skoro nie byłam w stanie narysować portretu konia ani człowieka, odtworzyć ludzkiej dłoni ani nawet skopiować martwej natury, postawiłam na eksperymenty formalne.
Kiedyś przeczytałam o mistrzu Gałczyńskim, który w alkoholowym zamroczeniu czy też w przypływie artystycznego szaleństwa okrasił ścianę swego pokoju kleksami musztardy. Okazało się, że ta technika malarska nazywa się taszyzmem. Stwierdziłam, że ja też tak potrafię, ja też tak chcę. Nie potrzebowałam do tego ani alkoholowego upojenia, ani musztardy. Rozpięłam kawałek kraciastego materiału na drewnianej ramie, kupiłam farby olejne i…zostałam początkującą artystką. Zapełniłam płótno (o gruntowaniu wtedy jeszcze nie doczytałam) różnobarwnymi plamami olejnej farby i kiedy wyschło, powiesiłam na ścianie swojego pokoju. Nie powiem – wzbudzało sensację, szczególnie kiedy rozeszło się, że uprawiam taszyzm. Brzmiało egzotycznie .
Mój obraz był jak test Rorschacha – każdy widział w nim to, co chciał, co mu w duszy grało.
Kiedy wyprowadziłam się z domu, straciłam swoje „dzieło” z oczu. Niedawno, szukając jakiegoś drobiazgu w garażu rodziców, odkryłam na ścianie mój „taszyzm”. Z rozrzewnieniem patrzyłam na wyblakłe plamy i pobrudzone płótno, swoje szaleństwo sprzed lat. I stwierdziłam, że jednak właściwie nie wybrałam drogi artysty. Bo nie wiem, czy znalazłaby się taka nisza, która by mnie mogła przygarnąć .

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *