Korepetycje z życia

Ostatnimi czasy los mnie nie rozpieszczał. Zafundował mi emocjonalny rollercoaster jakby z koszmarnego lunaparku. Na trzy złe wiadomości przychodziła jedna dobra, która po chwili okazywała się mniej dobra, niż bym tego chciała. I tak w kółko, do oporu. To tak, jakbym stanęła na ringu. Przeciwnik wali we mnie czym i gdzie popadnie, a ja stoję bez ruchu i ze zdziwieniem łamanym przez naiwność pytam: dlaczego ja?
Wszyscy wokoło mówią: będzie dobrze, a ja to powtarzam automatycznie za nimi, tylko, że „język kłamie głosowi, a głos myślom kłamie”.
Aż do wczoraj. Bo wczoraj chyba oddzieliłam rozum od emocji. Na tyle, ile się dało. Szłam ciągnięta przez psa (nie wiem, co ostatnio w niego wstąpiło), ślizgając się po świeżutkim przedwiosennym błocie i wietrzyłam początkującym halnym swój umysł. I po kilku kilometrach wdychania powietrza bez smogu stwierdziłam, że głupia jestem. Może jakoś tam wykształcona, ale głupia jak nigdy. Na lekcjach dzieciakom wykładam stoicyzm, interpretuję Jana z Czarnolasu, obudzona w środku nocy wyrecytuję „Przedśpiew” Staffa, ale za grosz nie umiem czerpać z tych mądrości.
A przecież tam jest wszystko, co wiedzieć powinien człowiek dość pełnoletni, żeby nie zadawać sobie dziwnych pytań i nie popadać w obłęd, gdy życie – delikatnie mówiąc – nie jest pasmem sukcesu.
Tak, czasem przydają się korepetycje z życia. I błotnista droga w piątkowe popołudnie.
Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *