Jak dinozaury

Przy okazji pozimowych porządków garderoby odkryłam kilka par butów, którym przydałaby się intensywna terapia u szewca. Spakowałam je do torby i pojechałam do znawcy tematu, ale tam okazało się, że szewc zamknął zakład z powodu choroby. No i klapa. Jedyny szewc, który zna się na butach, który potrafi to, czego inny nie jest w stanie wykonać, okazał się chorowity. Co teraz z moimi butami? 
Pal licho buty, zawsze to pretekst, by kupić nowe, ale co z szewcem?
Gdzie tu znaleźć innego. Może szewcy wyginą tak, jak wyginęły panie od naprawiania parasoli czy te od reperowania rajstop. Albo panowie od nabijania naboi do syfonów. Młode pokolenie pewnie nie wie, o czym piszę, bo parasolki są teraz tanie i można je kupić nawet w dyskontach, to samo z rajstopami, poza tym robi się je już prawie pancerne. Mało też kto wie, co to jest syfon, bo dziś wodę gazowaną kupić można bez problemu w każdym osiedlowym sklepiku. Siłą rzeczy zawody powyższe musiały wyginąć. Podobnie na wyginięciu jest krawcowa. Dziś służy raczej do przeróbek. Schudłeś, przytyłeś, urosłeś, zmalałeś – idziesz do krawcowej, a ta podwinie, opuści i po krzyku. Albo zamek przyszyje, albo łatę. A wszystko inne, co mogłaby uszyć, jest w sklepie czy na bazarku.
A kto jeszcze pamięta klimat tych małych pracowni krawieckich? Turkot maszyny do szycia? Kto pamięta zeszyty, w których krawcowa skrzętnie zapisywała intymne informacje o wymiarach talii i bioder? Robiła szkice kreacji, które sobie z Burdy czy Quelle podpatrzyło i chciało skopiować.
Kto pamięta najeżone szpilkami poduszeczki? Albo niezbyt przyjemne doznania za sprawą ukłucia tymi szpilami podczas przymiarki?
Ale najpiękniejsze w pracowni krawieckiej było bogactwo kolorowych ścinków materiału. Te faktury, barwy, kształty…Kiedy krawcowa widziała zachwyt w moich ślepiach, dobrodusznie ofiarowywała mi część swego składowiska. A ja w domu na kupionej przez dziadka w ZSRR zabawkowej maszynie do szycia na korbkę naśladowałam, jak umiałam to, co widziałam u słynnej w całej wsi mistrzyni igły. Niestety, jedynymi, które odważyły się nosić efekty mego krawieckiego szalu, były lalki i misie. Nigdy nie udało mi się uszyć czegoś na miarę ani na wzór Vougea czy nawet Quelle.
A szkoda. Może dziś byłabym reprezentantką ginącego zawodu. Chociaż z drugiej strony nauczyciel… 
fot. Internety

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *