Na szarość w duszy

Staram się nie siadać do pisania, kiedy mam szaro w duszy. Ludzie nie lubią smutku. Chociaż z drugiej strony nie brakuje też takich, dla których cudzy smutek jest radością, ale tym akurat przyjemności nie zamierzam sprawiać. Dlatego kiedy w środku czuję smak popiołu, siadam z książką i przenoszę się w świat alternatywny.
Nie rozumiem ludzi, którzy nie czytają. Dziś wielu zadowala się tytułami czy leadami w gazetach lub na portalach. Na tej podstawie sądzi, że wie już wszystko. Mózgi zapełnione pinami do kart kredytowych, hasłami do domofonu lub konta bankowego, numerem PESEL albo NIP, ceną benzyny na lokalnej stacji albo numerem własnego telefonu nie przyjmują niczego więcej. 
Z głowy wylatują nam nieużywane nazwiska znajomych, adresy ich domów, daty urodzin czy imienin. Jest ryzyko, że czytana książka zapełni pamięć i potrzebny będzie reset.
A ja mimo to czytam. Pewnie kosztem wielu innych pożytecznych spraw, które mogłabym wtedy przetwarzać przez szare jak dusza komórki, których mi jeszcze czas nie zabił.
Czytałam od kiedy nauczyłam się składać litery w sylaby, a potem w słowa. Wydaje mi się, że czytałam od zawsze. Zaczęłam chyba od „Koziołka Matołka”, którego kupił mi ówczesny absztyfikant mojej cioci. Tak się składa, że jej kolejny, a obecny mąż sprezentował mi pierwszą powieść: „Dzieci z Bullerbyn”.
To była biblia mojego dzieciństwa. Dziś już nie pamiętam, czy chciałam być jak Lasse czy jak Britta a może jak Lisa. Pamiętam tylko, że chciałam mieć koło siebie takie domy i takich sąsiadów, z którymi poszłabym w ogień, a przynajmniej w góry Skaliste lub na łąkę szewca, kiedy pocztą sznurkową dadzą mi do tego hasło .
Powieść tę czytałam na okrągło. Chyba tylko „Drewniane szable” były częściej eksploatowane przez mojego brata.
Jako podlotek nie czułam potrzeby wzruszania się tym, czym ekscytowały się moje koleżanki. Nie umiałam przełknąć „Ani z Zielonego Wzgórza”, ale nie wzgardziłam powieściami Krystyny Siesickiej. Wydawały mi się bardziej dojrzałe i nie tak egzaltowane, jak historie o rudowłosej Kanadyjce.
Ale najbardziej niecierpliwie czekałam na nowe „Samochodziki”. Seria Nienackiego rozbudzała moją wyobraźnię i rozpalała pasję tropiciela do czerwoności. Gdyby ktoś mnie wtedy zapytał, kim chcę zostać, bez cienia wątpliwości powiedziałabym – muzealnikiem. Tropienie tajemnic sprzed wieków, walka z bandziorami, najczęściej przybyłymi zza żelaznej kurtyny była moim planem na życie.
Na szczęście wszystko się zmieniło, łącznie z kurtyną, a po latach zrozumiałam, że muzealnik, pod względem finansowym, to gorszy fach niż nauczyciel .
Był też czas fascynacji Tomkiem Wilmowskim i jego podróżami po wszystkich kontynentach. Myślę, że to wtedy porzuciłam plany pozostania muzealnikiem na rzecz bycia panią od geografii (co, jak wiadomo, też się nie ziściło).
Pamiętam też fascynację Grzesukiem i jego trylogią. Podejrzewam, że nawet moi rodzice nie wiedzieli o czytaniu tych powieści przeze mnie, bo byłam wówczas zdecydowanie niedojrzałą na te historie. Dobrze, że nie planowałam po nich zostać warszawskim cwaniaczkiem z Czerniakowa czy gruźlikiem po przejściach.
W czasach swej młodości byłam książkoholikiem. Nie mogłam mieć przerwy w czytaniu, dlatego zazwyczaj wypożyczałam z biblioteki kilka książek na raz.
Z tego uzależnienia wyleczyły mnie dopiero studia (podobnie jak z pisania wierszy, ale to już inna historia). Obszerność listy lektur i rozbebeszanie każdej z nich na czynniki pierwsze były skutecznym sposobem na zabicie pasji.
Wstyd się przyznać, ale wiele z obowiązkowych pozycji przeczytałam po studiach, czyli wtedy, gdy naprawdę dorosłam. Tak było z „Nocami i dniami”.
Dziś uważam, że to genialna saga.
Na swej subiektywnej liście genialnych książek mam kilka i trudno mi pojąć, że młodzi nie podzielają mojego entuzjazmu do Bułhakowa czy Tokarczuk.
Liczę na to, że kiedyś do tego dorosną. Bo czym będą zabijać szarość w duszy?

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

1 odpowiedź na Na szarość w duszy

  1. Alina Ch. pisze:

    Anie czytałam wszystkie części ale już jako dorosła osoba. Szkolne i poszkolne czasy to Fleszerowa-Muskat, Bunsch, Kraszewski, Siesicka, Paukszta i wszystko co wpadło w dłoń. Sporo z wyżej wymienionych posiadam do dziś. W użyciu były również tak zwane czytadła. Pozdrawiam

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *