Wokół domu

Dobrze mieć ogród wokół domu. Nie chciałam zacząć tak banalnie, ale inaczej nie mogłam. Taka magia chwili, bo właśnie wróciłam z przydomowej łąki. Nie sama. Wróciłam z motylami, pasikonikami, świerszczami, pluskwiakiem i innymi trudnymi do identyfikacji owadami. A wszystkie one na karcie aparatu. Mam nadzieję, że niczego poza tym nie przyniosłam więcej, bo już zdarzało mi się wrócić z nieproszonym o towarzystwo kleszczem na nodze.

Moje częste wypady do ogrodu nauczyły mnie tajnego życia robali i czasem mam wrażenie, że łatwiej mi przewidzieć ich zachowania niż ludzkie, chociaż z tym gatunkiem akurat obcuję od urodzenia.

Owady, potocznie i dla ułatwienia, zwane przeze mnie robalami, przez lata ich obserwacji ujawniły mi wiele swoich tajemnic. Szczególnie przydatnych dla osoby polującej na nie z aparatem.

I tak już wiem, że skrzypionki, podobnie jak biedronki lubią wspinać się na sam czubek trawy i tam rozkładają skrzydła, by odfrunąć na kolejne źdźbło. Sam moment odfruwania jest najbardziej efektowny, ale jednocześnie najtrudniejszy do uchwycenia. Trzeba mieć nie lada refleks i dobrze ustawione parametry aparatu, by go utrwalić.

Wiem również, że nie ma sensu ganiać po ogrodzie za modraszkami. Te miniaturowe, niebieskie motyle mają w zwyczaju uciekać z kwiatka, pokręcić się po łące, a nawet – ku utrapieniu obserwatora – zniknąć z pola widzenia, ale za chwilę i tak wracają w miejsce, z którego zostały przepłoszone przez nieostrożnego fotografa. Wiem też, że najlepsze pozycje modraszki przyjmują pod wieczór, kiedy nawet mają ochotę rozłożyć swoje błękitne skrzydła, które pięknie kontrastują z zielenią traw.

Nauczyłam się również, że świerszcze i koniki polne są bardzo czujne i ich małe jaki ziarenka maku oczy obserwują mnie wnikliwie. Kiedy zbliżam się do nich, odwracają się w takim kierunku, by bez przeszkód uciec w dal nieprzeniknioną przeze mnie. Boją się, że zajdę je od przodu i wtedy będziemy zmuszeni przez kilka minut stać naprzeciwko siebie. I czasem tak stoimy, aż do chwili, gdy uznam, że już lepszego zdjęcia zrobić nie umiem. Czasem moje podchody z konikami polnymi polegają na kilkukrotnym okrążaniu trawy, na której siedzą aż do momentu, kiedy stanę z nimi face to face 😀 Koniki wiedzą, że nic im nie grozi z mojej strony, kiedy zaszyją się w niskiej trawie, tam rzeczywiście daję im spokój, bo to mało efektowny dla fotografii anturaż.

Wiem też, że nie powinnam robić zdjęć pszczołom. Nie ze strachu, bynajmniej. Pszczoły nie wyglądają po prostu atrakcyjnie. Ich obłe ciałka przypominają trochę kulturystę wzrastającego na anabolikach. Jeśli już upieramy się na portretowanie pszczół, to najlepiej na początku wiosny, kiedy zbierają pyłki z mniszków. Są wtedy malowniczo utytłane w żółtym pyle i przypominają pulpet w panierce.

O wiele bardziej atrakcyjne są smukłe osy. Natomiast daję spokój szerszeniom, niekoniecznie ze względów estetycznych.

Niby wiem już tak wiele, ale czasem z zaskoczeniem przyjmuję obecność kogoś nowego na moim podwórku. I tak już gościłam tygrzyki, złotolitki, a dziś nawet świteziankę, która jednak była na tyle niecierpliwa, że nie poczekała aż wyjmę aparat i odfrunęła, pozostawiając mnie nieutuloną w żalu.

Życie robali jest naprawdę fascynujące. Pokazuje mi rzeczywistość z zupełnie innej perspektywy. Czasem zastanawiam się, jak nasz ludzki świat wygląda w skali makro dla kogoś, kto już przejrzał nas na wylot ????.

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *