– Jedziesz na urlop?
– A gdzie to jest?
Przypomniał mi się ten absurdalny dialog dziś, kiedy sama siedzę na urlopie poza domem. Moje urlopowe wyjazdy są coraz bliższe. Z rozmaitych powodów, którymi po raz kolejny nie chcę zanudzać. I nie jest mi z tą odległością źle. Czasem po prostu wystarczy choć minimalnie oddalić się od bazy, by na chwilę wypaść z rutyny dnia. Nie myśleć, co zrobić na obiad, nie zastanawiać się, kto pozmywa naczynia, czy dziś na rower czy z psem, a może lepiej umyć okna, żeby nikt nie powiedział, że przebimbałam dzień?
Dlatego od początku tygodnia zaszyłam się na wsi u stóp Szrenicy i robię detoks od domowych spraw, żeby nabrać dystansu do rzeczywistości i do miasta, w którym wszystko wrze lub podlega innym procesom biologiczno-fizyczno-chemicznym.
I robię, co lubię, czyli kradnę widoki z dróg i szlaków. Szkoda, że nie wszystkie doznania zmysłowe da się przenieść na odległość. Jak na przykład smak lodów po wysiłku wdrapywania się na szczyt ruin twierdzy. Albo cierpkość wiśni zrywanych z dziko rosnących drzew przy drodze. Albo zapach skoszonej łąki. Po prostu smakuję życie i staram się odcinać od tych, co widzą w trwaniu jedynie powód do żalu, a w pejzażu tylko niesprzątnięte puszki po piwie. Owszem, też je zauważam, ale nie czynię z nich tematu do, tak ostatnio popularnej, fotografii śledczej. Ktoś mi kiedyś powiedział, że to co uwieczniamy na zdjęciach, jest odbiciem stanu duszy. Wolę mieć w duszy obraz lasu, nawet dzikiego i malinowego chruśniaka niż śmietnik z puszek po piwie i papierków po lodach.
Dlatego zdzieram podeszwy na leśnych traktach, a jak trzeba to po asfalcie i wykorzystuję chwile bez deszczu, który nadrabia zaległości z poprzednich miesięcy. Akurat teraz. Ale to nic, bo jak pada to też można bez wyrzutów sumienia leżeć z książką bynajmniej nie ambitną i sączyć kawę. Smacznego ????
Czytam i podziwiam Roberta, że taką fajną “romantyczkę” znalazł 🙂 Pozdrowienia z Milanówka.