Wehikuł czasu


Do dzisiejszego wpisu natchnęła mnie ostatnia wędrówka po podjeleniogórskim Jagniątkowie, kiedy szukałam willi należącej kiedyś do noblisty Hauptmanna, który mieszkał tam do swej śmierci w 1946 roku. Samo poszukiwanie było dowodem na to, że ponad 30 lat byłam blondynką i w pewien sposób wpłynęło to na moją mentalność. Mam wrażenie, że dla mnie powinny być inne oznaczenia trasy niż dla pozostałych turystów. Najlepiej takie, co występują z częstotliwością 20 metrów z jaskrawymi napisami wielkości kobyły.
Mimo braku takiego oznakowania jakoś dotarłam do willi, w strugach deszczu zresztą, i patrząc na dom oraz rozległy park, zamarzyłam, by mieć wehikuł czasu. To marzenie odzywa się u mnie zawsze wtedy, kiedy widzę stare domy. Kieruje mną ciekawość, jak wyglądało życie ludzi w tym miejscu, jak zmieniła się przez lata sceneria.
Gdybym mogła wybierać, cofnęłabym się pewnie do czasów tużpowojennych, kiedy te ziemie były świadkiem historycznych zawirowań. Jedni w pośpiechu opuszczali swoje domy, inni z lękiem o przyszłość obejmowali je w posiadanie i zastanawiali się: na jak długo?
Zawsze zastanawiało mnie, dla czego moi dziadkowie wybrali dla siebie akurat to miejsce, ten dom…Było przecież tyle innych poniemieckich.
Miałam do nich jakiś niewymowny żal, że nie wzięli stojącego kilkanaście metrów dalej domu, który przypominał architekturą dworek, a zamieszkali w tradycyjnej chałupie szachulcowej z połowy XIX wieku.
Nie rozważałam wówczas, że wraz z tym domem objęli pomieszczenia dla krów, konia, świń i kur, oraz wielką stodołę i ogromną stojącą w pobliżu, na podwórku, piwnicę. A poza tym przylegające do domu hektary. Dla rolników bardziej przydatne niż estetyczna willa z ogródkiem.
Chciałam mieć wtedy wehikuł czasu i cofnąć decyzję dziadków. A przede wszystkim zobaczyć, jak wyglądała wieś, kiedy opuścili ją Niemcy.
Poniemieckie ślady okrywaliśmy jako dzieci jeszcze wiele lat po skolonizowaniu wsi przez Polaków. Często, kopiąc w ziemi (opowieści o zakopanych skrzyniach pobudzały wyobraźnię najmłodszych), znajdowaliśmy stare monety z orzełkiem znanym nam z munduru Hansa Klossa. Ślady niemieckie były też w nazwach używanych przez naszych dziadków. Góra, w cieniu której stał dom, to nie była dzisiejsza Wielisławka, tylko Willenberg, a w domu, obok łóżka stały szafki, o których babcia mówiła z germańska nakastliki.
U sąsiadów w kuchni wisiały białe makatki ze scenkami rodzajowymi i niebieskim napisem: Gutten Appetit albo Gutten Morgen. Na puszkach i ceramicznych słoiczkach też widniały niemieckie nazwy: Mehl, Salz, Zucker…
Nie wiem, czy szafy i stoły, które stały w domu przejętym po wojnie przez moich dziadków też kiedyś należały do poprzednich właścicieli. Jako dziecko nie rozróżniałam, co polskie, a co obce. A teraz już nie mam kogo zapytać. Dlatego też chciałabym mieć wehikuł czasu

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *