Z życia wzięte


Młodszy syn zasiedla mieszkanie we Wrocławiu. Pakuję mu pościel i pytam: Masz tam poduszki?
Mam, chyba 4, ale nie mam na nie zawleczek – odpowiada i zwala mnie tym z nóg.
Dlaczego los pokarał mnie ubóstwem semantycznym moich pociech. Przecież mówiłam do tych dzieci od ich urodzenia. Po polsku. Dużo. Książki czytałam. Starszy z synów już w łonie matki uczęszczał na zajęcia z zakresu poetyki, gramatyki staro-cerkiewno-słowiańskiej, kultury europejskiej…A to zobowiązuje…
A teraz muszę jakoś znosić te „zawleczki na poduszki” w wolnym tłumaczeniu: poszewki, „zawleczki od truskawek” (szypułki)… agresywną (kwaśną) śmietanę i wiele innych potworków językowych 😉
Dziwne, że słownictwo specjalistyczne nie jest im obce. Na przykład wczoraj syn zaskoczył mnie znajomością znaczenia słowa „gimbal” (pytanie w „Milionerach”), nie mówię już o biegłym posługiwaniu się slangiem programistów przez drugiego. Ale w kręgu powszednich spraw wykładają się jak ja na łyżwach.

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *