Aby do wiosny :)


Wiem, że do oficjalnej, usankcjonowanej kalendarzem zimy jeszcze miesiąc i ciut-ciut, ale ja już dziś mówię, że nie lubię zimy. Wystarczył mi dzisiejszy poranek zdecydowanie poniżej zera w powietrzu i przy gruncie. Wiem, że natura robiła, co mogła, aby mnie zachwycić szadzią i wywołać zaopatrzoną w aparat z domowych pieleszy. Przyznam, dałam się uwieść. Pozachwycałam się otoczeniem, zmrożonymi trawami i liśćmi, na których skrzyły się igiełki lodu, nawet skierowałam na nie obiektyw i kilka razy uwolniłam migawkę, zapewne zdziwioną i porą dnia i temperaturą. Zdziwiony był też mój pies, że kucam przy oszronionych chabaziach, więc próbował sam zająć ich miejsce, wbijając mi się przed obiektyw, ale to akurat nie było dziś pożądane.
I kiedy pozachwycałam się już bielą wokół domu, wykonałam fotograficzne zadanie, wróciłam do mieszkania w stanie bliskim hibernacji. Nadprogramowa warstwa tłuszczu nie pomaga, gdy skóra coraz cieńsza (wbrew pozorom) ???? Mija już pół dnia, a ja nadal czuję w kościach wczesnoporanny mróz i żadna kawa z cynamonem i imbirem ani zwykle rozgrzewająca trzewia zupa nie mogą go rozgonić. Zostaje wtulanie się w kaloryfer i odliczanie czasu do marca, bo akurat wiosnę dla odmiany lubię zdecydowanie bardziej ????.

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *