Weekend cudów

Sobota, ósmy grudnia. Gdyby nie inna siedziba sztabu Szlachetnej Paczki, mogłabym pomyśleć, że mam déjà vu. Ta sama przedświąteczna atmosfera, choinka, pomieszczenia wypełnione kartonami starannie i odświętnie opakowane, są też w większości ci sami wolontariusze: Ola, Agnieszka, Magda, Klaudia, Wojtek, rzecz jasna też lider rejonu, niezmiennie od 5 lat ten sam – Paweł. Są też nowe twarze: Dominika, Dawid, Agata. Prawie wszyscy w służbowych koszulkach Paczki z napisami „Kocham ludzi”, „Drużyna superW”.

Zaczynamy od szkolenia, jak opisywać relację z wizyt u rodzin, którym wieziemy paczki. Potem czas na logistykę: kto z kim i kiedy jedzie w odwiedziny do naszych beneficjentów, który z nich zgodził się na wizytę prasy, czyli moją, a kto zastrzegł sobie anonimowość, do czego ma pełne prawo. Nie wszystkie rodziny chcą przecież ujawniać swoją sytuację, bo ludzi krępuje, gdy zdani są na pomoc obcych.

Kiedy już wszystko jasne, pakujemy pudła do białego busa i jedziemy do Prusic, gdzie mamy prezenty dla dwóch rodzin.

Zaczynamy od pani Heleny, która mieszka samotnie. Dla niej mamy najcięższą z paczek – żeliwny piec. Pomoc mężczyzn, w tym naszego dyżurnego kierowcy – Mariusza – staje się nieodzowna w targaniu pudeł i tego pieca na pierwsze piętro po krętych schodach.  Kiedy gospodyni długo nie otwiera nam drzwi, już mamy lęk w oczach, że to wszystko trzeba będzie nieść w odwrotnym kierunku. Jednak po chwili drzwi się otwierają i możemy odetchnąć z ulgą. Pani Helena ma problem z chodzeniem, więc rozumiemy, dlaczego wystawiła naszą cierpliwość na próbę. Kiedy nas widzi, uśmiech rozpromienia jej buzię. Wiedziała, że przyjedziemy z prezentami, ale chyba nie sądziła, że będzie tego 10 paczek w tym wspomniany piec. Zaprasza nas do swojego maleńkiego pokoju, a w tym czasie chłopaki szukają miejsca, gdzie zdeponować najcięższy z podarunków. Patrząc na kaflowy zdezelowany piec, który stwarza już duże niebezpieczeństwo dla pani Heleny, cieszymy się, że udało się znaleźć darczyńców, którzy ufundowali jej nowy. Teraz tylko czekać, by ktoś zajął się jego montażem.

W tym czasie pani Helena patrzy na liczbę pakunków i widać, jak jest wzruszona, choć jeszcze nie zna zawartości pudeł. Od razu podaje Magdzie przygotowany drobiazg dla darczyńców i wolontariuszki. Zwyczaj Paczkowy każe być wolontariuszom przy rozpakowywaniu prezentów, więc zachęcamy panią Helenę, by rozcinała papier. Kobieta przynosi nóż, wręcza Dawidowi i mówi, że czyni go teraz „władcą noża” i niech on czyni swą powinność. Dawid szybko wydobywa z pudeł coraz to nowe rzeczy, a pani Helena szuka chusteczek, bo łzy płyną jej po policzkach. „Mam 83 lata, a nigdy nikt mi nie podarował tyle rzeczy” – powtarza co chwilę. Magda prosi panią Helenę, by przymierzyła zimową kurtkę. Leży jak szyta na miarę, podobnie i sweter i dwie pary kapci pasują, jak ulał. Kiedy pani Helena stroi się w nowe ciuszki, Dawid wynosi do kuchni zapasy żywności a osobno odkłada produkty chemiczne.

Kartony składamy w kuchni. Pani Helena nie pozwala nam ich wyrzucić, bo będą na rozpałkę, kiedy tylko ruszy nowy piec. Nauczyła się żyć oszczędnie, więc nic nie chce zmarnować.

Żegnamy się z oszołomioną gospodynią, życząc sobie wzajemnie: Wesołych świąt.

I jedziemy dalej, tylko kilkaset metrów dalej, do pań Anny i Marty. Wieziemy im 14 pudelek w srebrnym papierze. Teraz towarzyszy nam Ola, która reprezentuje darczyńców i jest ich okiem oraz uchem. Obie kobiety czekają na nas w przedpokoju. Dla pani Marty przejście z powrotem kilku kroków do pokoju kończy się dusznością. Schorowana osiemdziesięciokilkulatka siada na wersalce i stamtąd już tylko będzie obserwować, co dzieje się w mieszkaniu. A dzieje się dużo. Samo wtarganie pudeł zajmuje dłuższą chwilę. Nie mówiąc o ich rozpakowaniu. Pani Marta postanawia sama się tym zająć. Po kolei, metodycznie rozcina każdą paczkę, a my selekcjonujemy ich zawartość. Kobiety cieszą się, że zapas jedzenia mają nie tylko na najbliższe święta, ale też na kolejne i jeszcze następne. A chemii gospodarczej starczy im na kilka lat. Kiedy pani Marta widzi nowiutki robot kuchenny, mówi, że spełniły się jej marzenia, bo teraz będzie mogła zrobić kugiel, czyli potrawę z rejonów, skąd pochodzi jej mama. To babka pieczona z tartych ziemniaków. W ogóle na jedzeniu teraz nie musza oszczędzać. Cieszą się ze wszystkiego. Starsza pani z lampki nocnej. Podczas bezsennych nocy będzie mogła palić dyskretne światło. Córka zadowolona jest z karnetu do fryzjera. Zimowe buty pasują i na jedną i na drugą, a ciepłe kapcie od razu włożyła na stopy pani Anna i siedziała w nich do końca naszej wizyty.

Córka natomiast co chwilę ściskała wolontariuszy, mnie i Olę, nie mogąc wyrazić swojej radości. Z wdzięczności do własnoręcznie przygotowanej, wyhaftowanej kartki świątecznej i samodzielnie zrobionej choinki wyciąga z kredensu inne ozdoby przez siebie wykonane, by nimi obdarować obecnych.

Gdy wracamy do Złotoryi, do magazynu Ola, która reprezentowała darczyńców cieszy się, że zobaczyła na własne oczy radość obu pań z tych prezentów.  „To niesamowite uczucie, kiedy widzi się łzy wzruszenia z otrzymanych prezentów, które okazują się taką ważne do tych ludzi, choć to tylko zwykły proszek do prania czy zapas makaronu albo mleka. Często słyszy się o wielu różnych trudnych i smutnych sytuacjach, ale gdy dopiero ma się okazję zobaczyć to na żywo, to wtedy tak naprawdę można zrozumieć ludzkie problemy. Myślę, że warto brać udział w Szlachetnej Paczce i pomagać. Nas to czasem nie kosztuje tak wiele, ale dla tych osób ta pomoc może być wszystkim, co potrzebne do życia. I wcale nie chodzi o sprawy materialne, ale o to, że w ogóle ktoś o nich pomyśli i ma ochotę odwiedzić. To były bardzo wzruszające chwile. A gdy się pomaga i widzi radość rodziny, też jest się szczęśliwym.” – mówi bardzo dojrzale siedemnastolatka.

Jest już ciemno i zaczyna padać, kiedy jedziemy do Podolan. Wolontariuszka Agata wypatruje w mroku miejsca, gdzie mamy skręcić w podwórze. Za nami wolno jedzie bus. „To tu, na pewno!”  – mówi i ja posłusznie skręcam w prawo, a za nami jak cień – białe auto z niespodziankami dla pana Zygmunta.

Kiedy wchodzę wprost z ciemnego (próżno tu szukać żarówki) korytarza do kuchni i widzę maleńki pokój, nachodzą mnie wątpliwości, gdzie my to wszystko rozładujemy. Pan Zygmunt chyba też jest zaniepokojony, gdy widzi liczbę paczek, bo w tym, zdecydowanie wymagającym remontu, mieszkanku ledwie mieszczą się wolontariusze, a co z nową szafką pod zlewozmywak czy sprzętem AGD. Dobrze, że węgiel zostanie przywieziony za kilkanaście minut i zsypany pod komórką. Do komórki też chłopaki wnoszą większe sprzęty, pan Zygmunt mówi, że na spokojnie sam sobie wszystko poustawia. Dziś jest zbyt oszołomiony. Jako że po wylewie, ma problem ze sprawnością ręki, pomagamy mu rozpakować prezenty i posegregować ich zawartość. Pierwsza paczka cieszy go bardzo, są tam dwie grube książki popularnonaukowe. „Lubię czytać” – mówi pan Zygmunt i wskazuje na kąt pokoju, gdzie zgromadzone są inne książki. Kolejne pudła to żywność w puszkach, słoikach, kartony mleka, makarony…Jest też tu chyba z pól sklepu z chemią gospodarczą. Zastanawiam się, kiedy to ten samotny mężczyzna spożytkuje, a o jakby czytając w myślach mówi: „Dużo tego, ale podzielę się z tym z córką. Mieszka niedaleko mojej wsi.” I wyciąga zza szyby fotografię córki z półtoraroczną wnusią i jej ojcem. „Zawiozę jej to rowerem” – dodaje.

Gdy wychodzimy z mieszkania, pan Zygmunt nas odprowadza i nie widząc w ciemnościach naszego auta, martwi się, że teraz będziemy wracać do domu na piechotę ????. Śmiejemy się i uspokajamy go, że nie mamy takiego zamiaru, ale wzrusza nas ta jego troska.

W podobnie ciemny wieczór, tyle że już w drugi dzień weekendu cudów, jedziemy z Dominiką i Pawłem do rodziny w Złotoryi. Tym razem paczki mieszczą się w osobowym aucie, ale to nie znaczy, że ich wartość jest nikła. Wieziemy pampersy i karnet na zabiegi rehabilitacyjne dla Klaudii. Dziewczyna, a w zasadzie wypadałoby powiedzieć: młoda kobieta, jest absolwentką złotoryjskiego ogólniaka. 6 lat temu uległa wypadkowi. Wtedy uszkodziła pień mózgu. Ta chwila zmieniła jej życie i życie jej rodziców. Od wypadku Klaudia jest niepełnosprawna, nie chodzi, nie mówi, zdana jest na opiekę najbliższych. Kiedy patrzę na Klaudię, wciąż widzę młodą trzpiotkę, która tanecznym krokiem idzie środkiem szkolnej auli odebrać świadectwo maturalne mające być przepustką w dorosłość. Wtedy nie wiedziała, że tak ona będzie wyglądać.

Cały sens życia rodziców Klaudii to pielęgnacja córki. Dlatego to, co najbardziej może im pomóc, zawiera się w jej potrzebach. Podczas rozpakowywania paczek Klaudia nam towarzyszy, siedząc na wózku. Tato trzyma jej głowę i opowiada córce, co się dzieje. Klaudia rozmawia z rodzicami oczami. Oni wiedzą, co znaczą mrugnięcia i grymasy twarzy. Dziewczyna jest spokojna, rozpoznaje głosy, które już nie raz słyszała.

Wśród prezentów znajdują się też dwa dobkowskie anioły. Jeden ma strzec Klaudii, drugi jej taty, który też niedomaga zdrowotnie, ale wszystkie siły, jakie mu zostały, koncentruje na pomocy żonie w opiece nad córką.

Mama Klaudii chce nas poczęstować herbatą, ale musimy jechać dalej, bo zostały jeszcze inne rodziny do odwiedzenia, a niebawem weekend cudów dobiegnie końca. Trzeba zdążyć.

 

Post scriptum:

W tym roku złotoryjska szlachetna Paczka pomogła 18 rodzinom w rejonie. 883 darczyńców przygotowało pomoc na łączną kwotę ponad 51 tysięcy złotych. A nad tym wszystkim czuwało zaledwie dziesięcioro wolontariuszy i kierowca (też społecznik).

 

 

 

 

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *