2018 w słowach


Jak zwykle pod koniec grudnia zrobiłam subiektywny przegląd roku w obrazkach, czyli wyłuskałam z przepastnego dysku laptopa te zdjęcia, które najwięcej mówią o rzeczach i miejscach, które zachwyciły mnie w ostatnich 12 miesiącach. Każde zdjęcie to szereg skojarzeń i wspomnień i choć wydają się urokliwe, to w gruncie rzeczy ten rok nie był taki dla mnie.

I pewnie powinnam sobie życzyć, by kolejny był dla mnie zdecydowanie lepszy. Od początku mi jakoś z tym 2018 nie było do twarzy, bo czterdziesty ósmy rok życia nie jest raczej już łaskawy dla urody kobiety, oczywiście jeśli nie wspomagają jej chirurg plastyczny i gruby portfel. Potem przyszła wizyta u onkologa o specjalności gbur pospolity i padł pierwszy z paru wyroków, z którymi musiałam się zmierzyć, na szczęście z pomocą już zupełnie innego doktora, który miał tylko jedną wadę – roztargnienie. Kiedyś, gdy czekałam na niego pod gabinetem, wyszedł, zaprosił mnie do środka i powiedział: „Ja jeszcze jestem zajęty, ale niech pani tu siedzi koło mnie, żebym o pani nie zapomniał, bo ja nawet o własnej żonie jestem w stanie zapomnieć. Ale ona już się przyzwyczaiła”.

Był to rok rekordowy jeśli chodzi o moje udziały w uszczuplaniu budżetu ZUS i pustoszeniu konta NFZ. Przez całe 24 lata mojej pracy zawodowej nie naciągnęłam publicznej służby zdrowia na tyle badań, operacji i dni zwolnienia. Ale gdyby można było przeliczyć, ile uwolniło mi się w tym roku kortyzolu, czyli hormonu stresu, wielu moich znajomych zrozumiałoby, dlaczego bywałam momentami niemiła i cyniczna. Przy czym jednocześnie bezkompromisowa i asertywna, bo zrozumiałam, że nie mam czasu ani ochoty na sprawy nieistotne dla mnie.
Ten rok był również rekordowy pod względem długości moich włosów, dwukrotnie ścinanych i golonych. Takiej fryzury nie miałam chyba od skończenia drugiego roku życia ?.

Ale tak sobie myślę, że to, co może wydawać się szklanką do połowy pustą, w gruncie rzeczy jest do połowy pełną. Przecież ten rok, choć doświadczył mnie jak żaden, to skończył się całkiem pomyślnie, bo mogłabym mieć gorsze problemy niż blizna przez pół głowy i niewyjściowa fryzura. Odrastającą czuprynę przecież można jeszcze skryć pod peruką, a blizny i tak nikt nie widzi ?. Ważne, że kończę ten rok bez permanentnego bólu głowy, a jeśli mi się czasem jeszcze jakiś zdarza, to tylko z psiej aury za oknem lub z emocji, co przyniesie tych nowych 12 miesięcy. Bo życie jest pełne niespodzianek. Czasem takich, przed którymi zamknęlibyśmy drzwi na wszystkie spusty, a czasem takich, które rekompensują każdą złą chwilę i wprawiają w błogostan. I tych ostatnich sobie i Wam życzę w tym nowym, 2019 roku. Na każdy z 365 dni. I nie zmarnujmy ani jednej z 8760 godzin, nie dajmy przepuścić sobie przez palce ani jednej z 525600 minut, celebrujmy każdą z 31536000 sekund. Bo to właśnie jest życie. Trzeba wycisnąć swój czas do cna, jak cytrynę 🙂

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *