Blue Monday


Blue Monday – tak dziś mówią. Najbardziej depresyjny dzień w ciągu 12 miesięcy. Ktoś wyliczył, że to powinno przypadać w tym roku na dziś. Jest jakiś wzór, algorytm czy cholera wie co, który mówi, kiedy ma być depresyjnie. A ja depresyjne mam wszystkie poniedziałki, większość wtorków, czasem nawet środy. We czwartki nastrój mi się poprawia, w piątek szczytuje, a w sobotę jest umiarkowanie, bo przecież za moment niedziela a to wigilia poniedziałku. Czyli w niedzielę dopada mnie reisefieber przed podróżą w nowy tydzień. Dosłownie – wręcz nasilają mi się odruchy nerwicowe. Nawe mistrz Ionesco zauważył, że „nie ma nic smutniejszego niż niedzielne popołudnia”. A inny, mniej znany pisarz dodał: „Niedziela najbardziej cieszy w piątek rano.”

W niedzielę najczęściej przypominam sobie, że mam coś do sprawdzenia. To coś było już do sprawdzenia kilka dni temu, ale prokrastynacja nie pozwoliła mi zająć się tym czymś w czasie właściwszym niż tak zwana ostatnia chwila. Dlatego dzień tygodnia, który Bóg wybrał sobie na zasłużony odpoczynek, w moim wydaniu jest roboczy. Może dlatego, że Bóg napracował się w sześć, a ja mam tylko pięć zajętych przez służbowe obowiązki. Poza tym Bóg stworzył coś wiecznego i z założenia doskonałego, a ja…no cóż…jakby trochę mniej.


Jak mało trwałe są efekty mojej pracy, przekonałam się dziś na lekcji. Polskiego – rzecz jasna. W klasie maturalnej. Rozdałam uczniom kartki z zadaniami do powtórki przed sprawdzianem z romantyzmu. Były tam pytania o omawiane w klasie drugiej lektury z epoki. Po chwili słyszę niepewny głos: „Czy mogę pani profesor zadać pytanie, ale żeby pani się nie denerwowała?” Już sama konstrukcja pytania zaniepokoiła mnie znacznie, ale przytaknęłam, czekając na to, co w rozumieniu uczennicy może mnie wyprowadzić z równowagi. I słyszę: „A my „Fausta” w ogóle czytaliśmy?” Pytanie było o tyle bezpieczne, że nie zawierało czasownika „omawialiśmy”, tylko „czytaliśmy”. A to – jeśli ktoś zna realia szkoły, wie, że robi różnicę. Dlatego pozwoliłam sobie zapanować nad początkami furii i spokojnie, po stoicku stwierdziłam, że „z założenia tak”.


Tak, moje dzieło tworzenia w umysłach młodych konstrukcji z bohaterów, archetypów i toposów jest tak nietrwałe jak piramida z kart do gry. I kiedy sobie to uzmysławiam, za każdym razem mam blue Monday. Nawet we czwartki.

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *