W takim momencie, jak teraz, cieszę się, że mam poza życiem zawodowym to osobiste i to, które wiąże się z moją pasją. Jedno i drugie ratuje mnie przed beznadzieją, którą prowokuje obecna sytuacja w mojej branży.
Nie, nie jestem naiwna i zdaję sobie sprawę, że to, co robię społecznie i dla czystej przyjemności, nie będzie dla mnie źródłem dochodów, jednak ocala mnie przed poczuciem zupełnej nieprzydatności i daje satysfakcję, o którą coraz trudniej w pracy zawodowej.
Kiedy zrobię zdjęcie, które cieszy oczy czy napiszę artykuł, dzięki któremu komuś jest przyjemniej, mam poczucie dobrze wykorzystanego czasu. A kiedy dzięki akcjom, w których uczestniczę, pomogę komuś w jego trudnej sytuacji, czuję się po prostu potrzebna.
Bo ludzie, w tym ja, lubią czuć się potrzebni. A kiedy zostają zastąpieni byle kim czy, dyplomatycznie mówiąc, każdym, rodzi się w nich smutek.
Smutek, który każe mi coraz częściej, wbrew woli i przyzwyczajeniom, szukać alternatywnej drogi przez życie, gdyż ta, która idę, zaczyna przypominać ślepą uliczkę.
Ta alternatywna ścieżka pewnie nie jest prosta i wybrukowana rutyną. Może być kręta i zarośnięta pokrzywami, może drapać po nogach kolcami jeżyn, może unoszą się nad nią roje komarów, ale coraz częściej myślę, by odważyć się nią przejść.
Na razie czekam.