Zabawa w chowanego


Kilka miesięcy temu, jeszcze na wakacjach, kierowana wylewem gorliwości do mózgu dałam się namówić na prenumeratę czasopisma, dwumiesięcznika dla polonistów. Pomyślałam sobie, że trzeba przecież szkolić warsztat, unowocześniać metody, nie pozwolić zaśniedzieć umysłowi w rutynie i w ogóle z żywymi naprzód iść, a nie tkwić w obszarze gnuśności zalanym odmętem.

Jak gorzką pigułkę przełknęłam kwotę prenumeraty, która wyniosła dziesiątą część moje pensji po zapowiadanej podwyżce. Potraktowałam to po prostu w kategoriach inwestycji, podobnie jak ryzy papieru ksero i inne drobiazgi, którymi czasem trzeba zasilić oświatę. Nie spodziewałam się jednak tego, że od momentu wyrażenia zgody na prenumeratę stanę się obiektem zainteresowania wydawcy. Nie żebym była jakaś nad wyraz atrakcyjna jako niewiasta, ale zapewne jako potencjalny konsument. Zaczęły się telefony. Najpierw zadzwoniła do mnie pani i zaprosiła mnie do stolicy na jednodniowy kongres dla polonistów. Zrobiło mi się miło. Nawet bardzo. Warszawa, ja i kongres – pomyślałam sobie z emfazą. Mąż jeździ na kongresy, to dlaczego nie ja! Jeszcze nie zdążyłam oswoić się z tą myślą, gdy usłyszałam, że przygotowano dla mnie preferencyjną cenę. I wtedy zrozumiałam – to kosztuje! Ile? „Jak dla pani po bonifikacie dla prenumeratorów tylko 429,27 zł” Oho – myślę sobie – niemało. Plus dojazd i pewnie nocleg, bo w jeden dzień załatwić podróż, kongres i znów podróż to trochę za dużo.
Podziękowałam. Pani nie wierząc, że to moja ostateczna odpowiedź, zapowiedziała, że jeszcze zadzwoni, bo może się zdecyduję. Wczoraj zadzwoniła. Była zdziwiona moją konsekwencją i faktem, że pracując w szkole, dostaję wypłatę taką, jakbym pracowała w szkole.
Dziś inna pani z tej firmy przez jedenaście minut (dokładnie) roztaczała przede mną zalety kursu on-line dla polonistów. Kiedy doszła do kluczowej informacji, ile to kosztuje, stwierdziłam, że nawet moje tabletki na nadciśnienie dziś nie dadzą rady. „To co prawda 1500 zł, ale dla pani mamy zniżkę 25%”. Dalsza rozmowa już nie miała sensu.
Wiem – jako polonista, co za tym idzie idealista – nie powinnam niczego przeliczać na pieniądze. Dobro uczniów jest wszak bezcenne. Wiele lat karmiłam się tym mottem. I gdzie jestem? W miejscu, w którym dzwoniąca do mnie pani nie umie pojąc, że nie jestem w stanie wyciągnąć z kieszeni ponad tysiąca złotych, żeby dowiedzieć się, jakie gry edukacyjne zaleca się wprowadzić na lekcji w ramach unowocześniania warsztatu pracy. A tak na marginesie – już widzę te gry edukacyjne w klasie, gdzie mam 33 uczniów. Jedyna gra, jaka przychodzi mi w tej sytuacji na myśl, to zabawa w chowanego.

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *