Wsiąkłam

Wsiąkłam już w ten nowy klimat epidemiczny. Człowiek ma świetnie rozwinięty system adaptacyjny, więc i ja też. Przestawiłam się jakoś tak niepostrzeżenie na tryb: sytuacja nadzwyczajna i funkcjonuję w tym on-line, home office, hausmade i innych wersjach już coraz sprawniej.


Jak już pisałam wcześniej, zaczęłam uprawiać swój ogródek, który w poprzednie lata uprawiał się sam, zaczęłam szydełkować, zbierać i suszyć zioła, oczywiście po odpracowaniu przed kamerką zleconych mi godzin polskiego (może już niech tak zostanie?), a ostatnio kupiłam sobie zestaw do decoupage i postanowiłam sprawdzić swoich sił jako artystka :P. Komentowanie pierwszej próby ozdabiania słoika pomińmy litościwie, spuśćmy na to zasłonę nie tylko milczenia. Jednak jak to mówią: pierwsze koty za płoty…Potem będzie albo lepiej, albo lepiej …nie mówić.
Na swój warsztat decoupage wybrałam pokój Syna, który od kilku miesięcy w nim nie mieszka, tylko izoluje się w stolicy regionu. Ale traf chciał i Syn również, że zjechał do domu. Radości obopólnej było co niemiara. Przez godzinę. Potem zaczęła się proza życia, pustoszenie lodówki, bocianie gniazdo w łazience i w pokoju etc.
Ale pomysł, by wywieźć syna z powrotem do Wrocławia przyszedł mi po paru godzinach, kiedy będąc w kuchni, myjąc naczynia, usłyszałam za sobą głos Syna:
– Mamo, a do którego kubła wyrzuca się te serwetki?
– Jakie serwetki? – jeszcze nie przeczuwam, co ma na myśli.
– No takie… co leżały na moim biurku.
Odwracam głowę, patrzę na swoje dziecko, na jego wyciągniętą rękę, zaciśniętą na serwetkach do decoupage dłoń i cedzę przez zęby:
– Synu, zniszczyłeś mi moje serwetki do decoupage!
– Do czego??? – pyta szczerze nieświadomy powagi mej straty Syn.
Na to słyszę z pokoju udręczony głos Męża: Synu, widać, że dawno cię tu nie było.

Drugiego dnia, bo okazało się, że jednak nie wystawiłam dziecka z dobytkiem za drzwi, wchodzi do szklarni, gdzie podlewam moje grządki, przygląda się przez chwilę i w końcu pyta: Ty tak na serio?
I w tej chwili spojrzałam na siebie oczyma mojego dziecka. Co zobaczyłam? Nie tylko kobietę, której brwi potrzebują natychmiastowej interwencji kosmetyczki, ale niewiastę w wersji udomowionej, w wersji, która, o dziwo, zaczęła mi się podobać :D.
Czy to oznaka starości czy szaleństwa?

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *