Głucho wszędzie

Dzieckiem będąc, z zapartym tchem słuchałam opowieści zaproszonego do szkoły marynarza, który prawił o świecie odległym, sięgającym dalej niż kraje „demoludów”, a nawet dalej niż krańce nowoczesnej Europy. Mówił o Australii i o tym, że nie wszystkie dzieci chodzą do szkoły, bo szkoła jest zbyt daleko, więc uczą się za pośrednictwem radia i telewizji. I powiedział wtedy coś, co zapadło mi w pamięć – że tak może wyglądać przyszłość. Marzyło mi się wtedy, by ta przyszłość przyszła szybko i zastała mnie jeszcze w szkole.

No cóż, szybko nie przyszła. Nie w takiej formie, ale bezsprzecznie – zastała mnie w szkole. Niestety, jako nauczyciela. Nie wiem, jak to wygląda z drugiej strony kabla czy też światłowodu, ale po mojej stronie ekranu jest coraz gorzej. Moje – wydawałoby się – stalowe nerwy zaczyna kruszyć korozja. Niemal dwa miesiące mówienia do ściany, dialog samej ze sobą, świadomość nieustannej hospitacji nie służą mojej psychice. Normą jest rozpoczynanie lekcji od mimowolnego zbierania informacji, komu dziś nie działa mikrofon. Już wiem, że liczba zgłoszeń awarii sprzętu jest odwrotnie proporcjonalna do liczny osób przygotowanych do lekcji. Następnie zaczyna się proces ustalania składu ekipy, który bardzo dynamicznie zmienia się w trakcie lekcji – „bo mnie wywaliło z neta”. Kolejno powtórka z poprzedniej lekcji, czyli monolog nauczyciela, który ufa, że po drugiej stronie ktoś go słucha. Z taką samą nadzieją przechodzi do zasadniczej części zajęć, czyli do kolejnego monologu, przerywanego w najmniej stosownym momencie powitaniem z głośnika: „Dzień dobry, przepraszam za spóźnienie”.

Kiedy nauczyciel dobrnie do końca, niech ręka boska go strzeże przed upewnianiem się, czy wszyscy wszystko zrozumieli, bo wtedy zapadnie głucha i niejednoznaczna cisza. Nauczyciel nie wie wtedy, czy pytanie dotarło (być może sam został „wywalony z neta”), czy na pewno miał włączony mikrofon, czy wreszcie tam, po drugiej stronie ktoś w ogóle jest. A z tym bywa różnie. Ostatnio taki nauczyciel prosi ucznia, by zajął stanowisko w konkretnej sprawę, a tam cisza. Po kilkunastu sekundach wywoływany uczeń odzywa się:
– Słucham
– To ja słucham – mówi nauczyciel
– Ale o co chodzi?
– Pytałam cię. Powiedz szczerze, co teraz robiłeś?
– Byłem w toalecie – odpowiada uczeń. Nauczycielowi zastyga na ustach pytanie: „po co?”, które mechanicznie chciał zadać. Dlatego przenosi pytanie na innego. Sytuacja powtarza się. Powtarza się też pytanie, ale tym razem odpowiedź jest inna: „Robiłem sobie picie” – bez skrępowania wyjaśnia uczeń.

Inna klasa. Nauczyciel zaczyna lekcję z całą wyżej opisaną procedurą i mówi uczniom, że za chwilę dostaną link do testu. Kiedy już wydaje się, że wszyscy wiedzą, o co chodzi, znaleźli, link, link okazał się właściwym i zalogowali się, pojawia się spóźnione „Dzień dobry”. No tak, tradycyjnie W. nie trafił na czas. Dobrze, że w ogóle trafił, bo różnie z tym bywało. Nauczyciel strofuje ucznia za spóźnienie:
– Wiesz, że spóźniasz się na sprawdzian?
– Jaki sprawdzian? – dziwi się uczeń.
– Z „Pana Tadeusza”. Przecież umawialiśmy się – cierpliwie tłumaczy nauczyciel.
– Ale teraz??? – zdziwienie miesza się z przerażeniem a to z oburzeniem – Ja nie mogę teraz, bo czekam na kuriera – wyjaśnia zdumionemu nauczycielowi.

Z całej takiej lekcji najpiękniejszy jest finał, kiedy nauczyciel żegna się z klasą, wtedy polifoniczne „Do widzenia” i „Miłego dnia” płyną nawet z niesprawnych mikrofonów. Szczególnie w piątki na ostatnich godzinach. Ot taki cud techniki 🙂

A jutro znów piątek 🙂

P.S. Podobieństwo do prawdziwych osób i wydarzeń jest przypadkowe


Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *