Zdarza mi się podglądać ludzi. Nie, nie jest to żadne zboczenie, robię to na dodatek na zupełnym legalu. Kiedyś, dawno temu, gdy nie było pandemii, siedziałam sobie przy oknie w knajpce albo przy stoliku w ogródku kawiarnianym i patrzyłam na ludzi, którzy przechodzą obok. Moje oczy odprowadzały ich do granicy, jakie zakreślało pole widzenia, ale myśli szły dalej. Szły za nimi do drzwi mieszkań, firm, restauracji ulepionych z moich wyobrażeń. Dopisywałam im biografie, związki, adresy. Tak się składało, że ci obserwowani przeze mnie ludzie zazwyczaj mieli ciekawe życie. Dom na przedmieściu, koniecznie z ogródkiem, pies, ale taki, co nie zostawia śladów brudnych łap na podłodze ani sierści na kanapie. Zawód szanowany, praca wyczerpująca, ale dająca satysfakcję, biuro w przeszklonym wieżowcu. Wieczory przy wspólnym stole z lampką wina albo kolacje w restauracjach, gdzie trzeba rezerwować stolik z kilkutygodniowym wyprzedzeniem. Kicz, wiem, ale taki starannie wyreżyserowany, taki, za jakim wielu z nas skrycie tęskni. Takie kolorowanie świata.
W swojej wyobraźni zwykle unikam dopisywania ludziom dramatów, biedy, choroby. Może tylko trochę turbulencji w życiu uczuciowym. Nawet nie robię tego świadomie. Ot, po prostu – umówmy się, że jest przejaw mojej życzliwości wobec świata i ludzi 😉
Ostatnio mam mało okazji do podglądactwa. Siedzę w domu, tu pracuję (w mało szanowanym zawodzie), tu odpoczywam. I czasem marzę, by znowu usiąść w kawiarnianym ogródku i zabawić się w scenarzystę. Od tego siedzenia w domu zrobiłam się już trochę znudzona, sfrustrowana i zgryźliwa. I widzę, że ludzie od jakiegoś czasu sami mnie wyręczają w dopisywaniu sobie biografii. Patrzę na profile w mediach społecznościowych, na te kolorowe obrazki z życia, ładnych ludzi, wymuskane przestrzenie, estetyczne dzieci, ułożone psy i koty, misternie i fantazyjnie przyrządzone potrawy na stylowo nakrytych stołach, tarasy z widokiem na równo przycięte drzewa i trawnik od linijki. Patrzę i z niespotykaną u siebie złośliwością wyobrażam sobie chwile pomiędzy. Tak, ten czas przed i po, czyli chwilę przed wciągnięciem brzucha i po wypuszczeniu powietrza – zrobieniem tego jedynego ujęcia, które można pokazać światu. I wydaje mi się, że jest ona o wiele ciekawsza niż zatrzymany w kadrze obraz wrzucony na instagrama. Tak mi mówi moja wyobraźnia.