Minęła majówka

Minęła majówka, zaczęły się matury. Pierwszy raz od niepamiętnych lat nie zakwitły na czas kasztany. Niektórzy, co bardziej przesądni, mówią, że to zła wróżba. Ja jestem umiarkowanie przesądna (nie lubię jedynie czarnych kotów przecinających mi drogę), dlatego uważam, że to tylko i wyłącznie wina kwietniowego chłodu. Ta wiosna nie może się na dobre rozkręcić i stąd towarzyszy nam mało majowa sceneria. (A co do matur – w tym roku polski wyjątkowo łatwy, z nieśmiertelną „Lalką” w roli głównej – nie wyobrażam sobie, by ktoś to zawalił. No chyba że się uprze.) Przez kilka dni z rzędu słuchałam utyskiwań rodaków na marną aurę, na zupełnie niegrillową, niewyjściową pogodę, na deszcz, na wiatr. Co to za majówka? – pytali Polacy.

A mnie było wszystko jedno. Chyba zaczęłam się elastycznie dopasowywać do okoliczności. I co więcej – ucieszyłam się, że nie muszę podejmować żadnej aktywności, którą zwykle prowokuje ładna pogoda. Nie musiałam główkować: rower czy kijki? Siedziałam w domu w lockdownowym dresie, grubych skarpetach i nadrabiałam zaległości w oglądaniu seriali, które z braku czasu znałam jedynie ze słyszenia. I tak serial za serialem, sezon za sezonem…Dziś jestem na takim etapie, że trudno mi odróżnić członków mojej rodziny od serialowych bohaterów. Co więcej kilka seriali, z racji obsady, zlało mi się w jeden. Wiem, przedawkowałam. Wczoraj pod wieczór, by przewietrzyć głowę, wykorzystałam okienko pogodowe i poszłam nad wodę. Tam, gdzie zawsze. Utytłałam się błotem, przemoczyłam buty, ale za to zachwyciłam kolorami, bo choć niektórzy wątpią, to wiosna jest. Na potwierdzenie załączam materiał dowodowy 🙂

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *