Dopadł mnie listopad

Dopadł mnie listopad. A tak konkretnie listopadowe przeziębienie (mam nadzieję, że to nic więcej) i późnojesienna chandra. Nie wiem dlaczego, świat się uparł, by było smutno i straszno (aż lękam się włączać wiadomości z kraju i ze świata). Siedzę w kocu, piję już nie wiem którą herbatę z imbirem, kardamonem i goździkami. Czuję się jak piernik i piernikiem pachnę. Byłoby nawet fajnie, ale rzecz w tym, że nie lubię pierników! Pogoda typowa dla jesieniary – zimno i mgliście.

Na tyle mgliście, że wczoraj na podwórku nie zauważyłam mężowskiego auta i wjechałam w nie, cofając. Oczywiście to nie była moja wina, tylko Męża, bo zamiast normalnie wziąć auto i pojechać nim do pracy, to wybrał się na piechotę. A ja wiem, że zwykle o 7.30 samochodu nie ma w tym miejscu, w którym wczoraj był. No i klops! Mąż, gdy mu o tym powiedziałam, stwierdził, że formalnie to moje auto, ja za nie płacę ubezpieczenie, więc równie formalnie sama w siebie wjechałam 😉

Na domiar złego pandemia się rozkręca, również w mojej firmie, znowu idziemy na zdalne, co oznacza, że nauka teraz będzie przypominać lizanie cukierka przez papierek. Mam nadzieję, że to tylko kilka dni i wszystko wróci do normy. Z tym, że już mało kto pamięta, jak ta norma wygląda. W takie dni chciałabym być moim kotem. Zwinąć się w kłębek przy kaloryferze i nie wiedzieć nic o tym, co dzieje się w ludzkim nie-ludzkim świecie.

18181 udostępnienie

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *