To ma sens

Pani Justyna to samotna matka dwóch córek – Magdy i Natalii, i syna Michała. Życie kobiety nigdy nie rozpieszczało. Kiedy była dzieckiem, straciła matkę. Opiekę nad osieroconym dzieckiem przejęła państwowa placówka, w której nigdy nie zaznała ciepła, może dlatego – tęskniąc za prawdziwą rodziną – szybko założyła własną. Niestety, marzenie o miłości, spokoju, szacunku okazało się nie do spełnienia. Jej mąż wolał alkohol od żony i dzieci. Kiedy zaczął się znęcać nad rodziną, pani Justyna zdecydowała się odejść od niego, mimo że nie miała dokąd pójść. Jedynym rozwiązaniem było tułanie się po ośrodkach dla samotnych matek.

Niedawno wreszcie uśmiechnęło się do niej szczęście – dostała od gminy mieszkanie i pierwszy raz od niepamiętnych czasów może czuć się bezpiecznie, jednocześnie to bezpieczeństwo zapewnić całej swojej trójce pociech. Teraz szuka pracy, dzięki której mogłaby swoje M2 urządzić, utrzymać i zapewnić byt dzieciom. Jej marzenia nie są wygórowane, pragnie stabilizacji i spokoju. Nie oczekuje nazbyt wiele, bo jak można snuć dalekosiężne plany, gdy na miesiąc na osobę przypada 91 złotych.

Taka oto historia przykuła moją uwagę, gdy jako specjalistka do spraw opisów Szlachetnej Paczki przeglądałam bazę rodzin zgłoszonych do tegorocznej edycji projektu. Byłam ciekawa, czy pani Justyna i jej dzieci znajdą swojego darczyńcę, czy darczyńca spełni wszystkie materialne potrzeby rodziny i wreszcie, jak to będzie, gdy kobieta zostanie obdarowana upominkami. Dlatego też, gdy już dostałam sygnał od lidera rejonu, że wybiera się z wolontariuszami do pani Justyny, a wiezie 50 paczek, ruszyłam z nimi.

Było już ciemno na dworze, gdy podjechaliśmy pod dom pani Justyny. Z daleka widzieliśmy jej sylwetkę w oknie. Uprzedzona o naszym przyjeździe czekała razem z dziećmi w napięciu. I choć spodziewała się wizyty, to nie była przygotowana na to, że do jej dwupokojowego, ciasnego mieszkania wtłoczy się aż ośmioro wolontariuszy z tyloma pakunkami. Kilkakrotnie przemierzaliśmy trasę po schodach: auto-piętro i z powrotem, bo ciężar pakunków był tak wielki, że nosiliśmy każdą paczkę pojedynczo. Tym bardziej, że wśród prezentów były meble. Specjalnie wybraliśmy na wizytę u pani Justyny piątek, dzień przed finałem, bo wiedzieliśmy, że przyjdzie nam nie tylko wręczyć prezenty, ale też poskręcać meble i ustawić je tak, aby zmieściły się w tej ciasnej przestrzeni. Wiedzieliśmy też, że przyjdzie nam wynieść stare łóżka do piwnicy.

Zanim jednak zabraliśmy się za skręcanie śrubek, czytanie instrukcji, ostatecznie ustawienie łóżek, biurka, stolika, krzeseł, pomogliśmy pani Justynie i jej dzieciom rozpakować pozostałe kartony. Oczywiście najwięcej radości było widać po dzieciach. Dziewczyny cieszyły się z mikrofonu do karaoke i z zestawu do robienia bransoletek. Syn pani Justyny nie mógł złapać tchu, kiedy rozpakowywał paczkę ze strojem do piłki nożnej, korkami do gry i piłką. Gdyby nie śnieg za oknem, poszedłby od razu na plac zabaw, wypróbować nowe korki. Wprawił nawet mamę w zakłopotanie, kiedy oświadczył, że w tych butach teraz będzie chodził do szkoły. Na szczęście znalazł też wśród pakunków zimowe obuwie, które bardzo mu przypadło do gustu, więc jest nadzieja, że korki będą jedynie służyć do gry w piłkę.😊

Magda od razu otworzyła swój zestaw do dziergania bransoletek i w czasie, kiedy skręcaliśmy meble, przygotowała dla każdej wolontariuszki indywidualną biżuterię. Tylko Natalia nie chciała wypróbować mikrofonu, bo stwierdziła że zaśpiewa jak już wszyscy sobie pójdą.

Pani Justyna przyglądała się całemu temu zamieszaniu z zakłopotaniem, bo jak stwierdziła – nie wierzyła, że coś tak miłego w życiu jej się przytrafi. „Nigdy nie dostałam niczego, jeśli na to nie zapracowałam” – powtarzała.

W ciągu trzech godzin mieszkanie pani Justyny było nie do poznania. Tylko kuchnia przypominała prawdziwy labirynt, gdyż trudno było się poruszać między licznymi kartonami z zapasami jedzenia i kosmetyków. Ale te pani Justyna już spokojnie sobie sama poukłada, kiedy ochłonie po naszej wizycie.

Gdy opuszczaliśmy mieszkanie pani Justyny, gospodyni odprowadziła nas na podwórko i z ogromnym wzruszeniem powtarzała, jak bardzo jest wdzięczna za pomoc, a towarzyszący jej syn jeszcze raz rzucił nam się na szyję, by podziękować za to, co przywieźliśmy, a szczególnie za „strój Lewandowskiego”. Opuszczaliśmy ten dom ze świadomością, że naprawdę warto było sprawić radość tak ciepłym i dzielnym ludziom.

Szlachetna Paczka ma sens!

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *