Zabrałam się dziś wieczorem za testy pierwszaków i udało się. Sprawdziłam wszystkie. Zostały tylko, a może aż, wypracowania. Zanim jednak oddałam się bez reszty obowiązkom, wybyłam z domu w celu zaczerpnięcia tlenu i inspiracji na fotki. Pojechaliśmy do ulubionego przez Męża Stanisławowa (jak słyszę Stanisławów – dostaje gęsiej skórki, ale dla Męża to miejsce jest jak fetysz :)). Chmury przewalały się z prędkością niesłychaną. Duże różnice kolorystyczne na niebie dla fotografujących stanowią ciekawe wyzwanie. Nie dla mnie. Mnie było po prostu zimno, bo wiało jak w Kieleckiem. Mąż na to nie zważał, bo piękne widoki przesłaniają mu obraz żony 🙂 Udawałam, że nie jestem wściekła, ale kipiałam w środku. Na szczęście po chwili pojechaliśmy dalej – do Muchowa i natrafiliśmy na cudną ruinę szachulcową. Z wrażenia już nie czułam chłodu i siąpiącego deszczu. Okna zabite dechami, drzwi prowadzące donikąd, płot, który stoi siłą przyzwyczajenia, a na podwórku pordzewiałe maszyny – to obrazek przecudnej urody.
Tylko smutkiem wieje z opuszczonej chałupy. Dom bez ludzi jest jak ciało bez duszy.