W duszy zielono

Niesamowitą frajdę zrobił mi dziś znajomy, który przysłał mi wygrzebane ze swojego archiwum zdjęcia sprzed ponad 30 lat. Na wszystkich jestem w drezdeńskiej scenerii, zdecydowanie młodsza o pewnie 30 kilo i jeszcze więcej lat. Patrzę na te fotki z mieszaniną wzruszenia i wesołości.

Patrzę na swoje chude nogi, długie ręce i przypominam sobie Józia z „Ferdydurke”, który mówił: „ujrzałem siebie takim, jakim byłem, gdym miał lat piętnaście i szesnaście — przeniosłem się w młodość, widziałem nos niewyrośnięty na twarzy niedokształtowanej i ręce za wielkie — czułem niemiłą konsystencję tej fazy rozwoju pośredniej, przejściowej. Zbudziłem się w śmiechu i w strachu, bo mi się zdawało, że taki, jak jestem dzisiaj, przedrzeźniam i wyśmiewam sobą niewypierzonego chłystka, jakim byłem, a on znowu przedrzeźnia mnie — i równym prawem — że obaj jesteśmy sobą przedrzeźniani.”

Tak, w gruncie rzeczy, mimo tej całej cielesnej metamorfozy, ciągle jestem sobą sprzed kilku dekad, jedynie może mniej zakompleksioną i nieśmiałą, bardziej bezczelną i krnąbrną, ale na pewno nie mogę powiedzieć, że dojrzałą 🙂

Bo w duszy – i tu nie jestem żadnym wyjątkiem – jesteśmy zawsze bardziej zieloni niż na zewnątrz. Czasem zatrzymujemy się mentalnie w rozwoju, kończąc lat 20 i tylko ze zdziwieniem patrzymy w lustro, dlaczego tak bezwzględnie próbuje nam powiedzieć, że sukienka, którą chcemy założyć ze względu na swoja długość jest – jak to mój syn kiedyś powiedział – dla nas „za młoda”. I z irytacja słuchamy innych, że pewnych rzeczy już nie wypada, gdy ma się pół wieku na liczniku.

A wracając do zdjęć, to patrzę na nie i, choć rozpoznaję miejsce, w którym były robione, za grosz nie mogę sobie przypomnieć, w jakich okolicznościach to się wydarzyło. Och, ta pamięć! Zdecydowanie bardziej nadszarpnięta czasem niż dusza 🙂

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *