Świat pachnie wilgocią

Koniec sierpnia nie szczędzi wilgoci. Wszystko wokół pachnie deszczem (ten zapach to petrykora – jak się niedawno dowiedziałam). Jeszcze takim ciepłym, niedokuczliwym, a nawet bardzo pożytecznym dla ususzonej latem ziemi. Ale już mam wrażenie, że ta wilgoć wkradła mi się w domowe mury i wszystko, czego dotykam ma jej zapach i konsystencję. Tak jak kilka tygodni temu w lubością wysiadywałam przed domem z książką na kolanach, tak teraz otulam się w miękkie bawełny i koce 😊.

Wiem, że to nie koniec lata, że aura nie raz jeszcze przed jesienią zaskoczy nas upałem, ale to już nie będzie to samo. Idzie wrzesień i nic tego nie zmieni, nawet żar z nieba. Bo upał inaczej smakuje w lipcu, a inaczej we wrześniu. W lipcu jest wakacyjny, rozleniwiający,  we wrześniu irytujący, bo niestosowny w czasie, gdy trzeba skupić się na pracy. Mówię to oczywiście jako nauczycielka, której rytm życia wyznacza kalendarz szkolny 😊. Ten sam kalendarz, który nie pozwala brać urlopu w listopadzie, kiedy poziom serotoniny i endorfin spada poniżej żuławskiej depresji. A przecież wtedy przydałby się najbardziej, by zagrzebać się w norce z koców i przehibernować najpodlejszy dla psychiki czas, przeleżeć do grudnia. Bo już grudzień nie jest zły. Grudzień ma w sobie coś magicznego, nawet jeśli nie ubiera się w biel, to niesie obietnicę świętowania, tak jak styczeń – nowego otwarcia. Za to luty jest doniczegowaty. To nic, że najkrótszy, ale chimeryczny, kapryśny, ni pies ni wydra, ni zima, ni wiosna.

Jest kilka takich miesięcy w kalendarzu, które wycięłabym i tym samym zostawiła miejsce na podwójne kwietnie, maje, czerwce czy grudnie. Jest też parę takich, które polubiłam, bo z wiekiem człowiek łagodnieje i nie wkurza się na to, na co nie ma wpływu. Z takiego powodu zaakceptowałam wrzesień i październik, to nic, że jest to czas trudnej dekompresji, zanurzenia w szkolną rzeczywistość, mentalny rollercoaster. Polubiłam je, bo są po prostu ładne, a ładnym przecież wybacza się więcej niż tym o nienachalnej urodzie.

Uwzięłam się na te miesiące, bo dopiero co dostałam służbowy kalendarz (tak, nauczyciel na nowy rok szkolny dostaje kalendarz i jeden długopis) i od razu zaczęłam przeglądać kartki, wykreślając dni wolne, odliczając do ferii, dłuższych weekendów, do końca czerwca. I pomyślałam sobie, że niczym się w tym momencie nie różnię od moich, żyjących od wakacji do wakacji, uczniów, tylko że oni jeszcze mogą bezkarnie cieszyć się z upływu czasu, a ja już niekoniecznie 😉

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *