Jak czar prysł, a mogło być tak fajnie ;)

Rano w pokoju nauczycielskim zerwałam z biurkowego kalendarza kartkę i z ulgą skonstatowałam, że jest to ostatni pełny tydzień przed świętami. A za 10 dni będzie już kalendarzowa zima, choć dziś zaliczyła falstart i zasypała śniegiem drogi. Musiałam zostawić auto i przedzierać się przez zadymkę w drodze do pracy. Szłam i roniłam łzy, bo zawsze tak robię, gdy wiatr wieje mi w oczy. Niekoniecznie ten metaforyczny wiatr w metaforyczne oczy. Ktoś mógłby pomyśleć, że płaczę, bo jest poniedziałek, bo idę do pracy, bo śnieg, bo pod górę…

Nic z tych rzeczy – szłam i podziwiałam załzawionymi oczami miejską Narnię i chciałam to wszystko uwiecznić, ale wtedy sobie przypomniałam, że zapomniałam telefonu (jak tu teraz żyć?). Szłam w tej bajkowej scenografii, dopóki nie przejechał pług. Wtedy czar prysł, ale przynajmniej już było widać, że mam buty, bo wcześniej ginęły w śniegu 😉

Teraz byłam biała tylko od góry.

A więc mimo poniedziałku, mimo śniegu, braku telefonu i samochodu byłam maksymalnie optymistycznie nastawiona do pracy, do ludzi, do działania. Przez pierwsze dwie godziny. Dopóki po sprawdzianie w klasie maturalnej nie przeczytałam, że motyw vanitas w barokowej literaturze występuje w sonetach Kochanowskiego pisanych po śmierci jego córki Urszuli.

Jeszcze tylko 8 dni do ferii – wytrzymam. Jeszcze 146 dni do matury – jakoś to przeżyję. Tym bardziej, że w gruncie rzeczy to nie moja matura.
P.S. Dziś zdjęcie pełni funkcję dedykacji

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *