Dzień Ryby, czyli po co wyszliśmy na brzeg? ;)

Dziś w kalendarzu świąt nietypowych Dzień Ryby. Co za ironia losu, a może złośliwość człowieka, by na 4 dni przed wigilią, czyli w czasie masowego mordu karpi, urządzać im święto. A przecież, jak mówią niektórzy – sceptyczni wobec biblijnej kosmogonii – my też kiedyś byliśmy rybami, a przynajmniej wyszliśmy z wody. Właśnie dziś maturzystom wyjaśniałam frazę z wiersza Szymborskiej: „…Ledwie domyślił się, że to on/ Ledwie wystrugał ręką z płetwy rodem/ Krzesiwo i rakietę…”

Pewnie kiedyś mieliśmy pletwy, skrzela i ości. Mieliśmy łuski i wyłupiaste oczy. I zmiennocieplne ciało. I komu to przeszkadzało? Po co wyłaziliśmy na brzeg?
Żylibyśmy sobie w odmętach cieczy słodkich lub słonych bez troski o ubranie, ceny paliwa i nośników energii… Pewnie bez kłótni, plotek i mowy nienawiści, bo ryby – jak ludowa mądrość prawi – głosu nie mają. No i przecież bylibyśmy zdrowi jak ryba Inne kwestie pewnie pozostałyby bez zmian, bo zasadniczo w każdym gatunku jest słabszy i silniejszy, walka o przetrwanie i o władzę.

Bóg trzymałby nas w jednym wielkim akwarium, przyglądając się z pobłażliwym uśmiechem naszym śmiesznym manewrom utrzymania się pod taflą wody. Bo teraz nas musi pilnować w klatkach i terrariach. I myślę, że nie jest mu do śmiechu 😉

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *