Dlaczego?

– Nie cierpię szkoły – mówi maturzysta po kolejnym swoim niepowodzeniu. Jako że marudzi cyklicznie, zdążyłam się przyzwyczaić i równie automatycznie odpowiadam: „To ją rzuć!”.
– Nie po to tyle lat chodziłam, żeby teraz rzucać – odpowiada.
– Może warto się nad tym zastanowić – prowokuję.
– A jak nauczyciele strajkowali kilka lat temu, to dlaczego nie rzucili pracy? – wbija szpilę złośliwiec.


– Bo nie protestowali przeciw szkole, tylko warunkom wynagradzania – wyjaśniam.
– No jak się nie podobało, to dlaczego pani się nie zwolniła?– nie odpuszcza młody gniewny.
– Bo kocham swoją pracę – zamykam mu ostatecznie usta. A przynajmniej taką mam nadzieję.
Aż sama się sobie dziwię, że to powiedziałam. I zamiast skupić się na Mrożku, jego diagnozie polskiej inteligencji, próbuję przegonić pałętające się z tyłu głowy pytanie: „dlaczego?” Dlaczego nie zwalniam się z pracy? Przecież odgrażam się, marudzę, nieraz mam poczucie bezcelowości tego, co robię, czuję upokorzenie, wkurza mnie ten system, a jednak… I od razu nasuwa mi się skojarzenie z żoną alkoholika tudzież tyrana. Albo z syndromem sztokholmskim 😉

Ot taki toksyczny związek, ja go kocham, a on mną poniewiera, ale wtedy myślę, że to tak miłości. I lecą lata, dzieci wychodzą „z domu”, nowe przychodzą na świat, ja się łudzę, że on już nie będzie ani pił, ani bił, ale nawet jeśli znowu go poniesie, to mnie już coraz mniej będzie boleć, bo się przyzwyczaiłam. Ale potem i tak przytuli. Na tyle wsiąkłam w ten klimat, że nawet nie mam odwagi, by odejść, bo gdzie? Poza tym ja naprawdę go kocham i jestem mu wierna jak pies. I doceniam, że jest taki dobry, bo raz w miesiącu rzuca mi na stół plik banknotów i mówi: „Kup jedzenie. Tylko nie szalej za mocno! A za resztę spraw sobie jakieś majtki albo rajstopy.”
Ale ostatnio bardzo się o niego niepokoję, bo lekarz powiedział, że zżera go jakaś agresywna choroba na „cz”… Niektórzy pocieszają, że to jest uleczalne, ale czasem wątpię, czy uda nam się ją pokonać?

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *