Słowa, słowa, słowa…

„-Co czytasz mości książę?

-Słowa, słowa, słowa.”

„Hamlet” W. Szekspir

Dowiedziałam się ostatnio, że jedną z najokrutniejszych tortur w Chinach było obcięcie powiek. Nieszczęśnik poddany temu zabiegowi musiał chłonąć obrazy otaczającego go świata przez całą dobę. Doprowadzało go to chorób, obłędu i rychłej śmierci.

Pomyślałam wtedy, że dziś tej torturze jesteśmy poddawani prawie wszyscy. Co prawda nikt nam fizycznie nie okalecza powiek, ale świat zewnętrzny i tak wdziera się do naszych mózgów prawie przez całą dobę, czy tego chcemy, czy nie.

Codziennie nasz umysł ze wszech stron bombardowany jest informacjami, których pewnie nawet nie nadąża analizować. Gdybyśmy zamiast mózgu mieli komputerowy procesor, być może byłoby nam łatwiej poruszać się w chaosie informacji płynących z telewizji, radia, internetu, ulicznych bilbordów, drogowskazów, ulotek.. Niestety, zamiast procesora mamy gąbkę. Bardzo chłonną.

Codziennie do naszych oczu i uszu pcha się około 100 tysięcy słów. Ktoś obliczył, że to tak jakby mówiono do nas przez pół doby non stop. Pewnie nie byłoby dramatem, a wręcz przeciwnie – przyjemnością – gdyby to były słowa ciekawej powieści, nad którą łatwo się skupić. Niestety, wyrazy, które do nas płyną to przypadkowy patchwork różnych narracji, niespójnych ze sobą komunikatów. To nagłówki wiadomości z internetu, gdzie mieszają się sprawy ważne z błahymi, liczby ofiar trzęsienia ziemi z przepisem na szarlotkę, to slogany z reklam proszków do prania i na ból głowy lub zadka, to potok słów przekrzykujących się polityków i strzępki podsłuchanych w markecie rozmów.

Nie mamy niestety w głowie sitka, które odsączyłoby to, co pożyteczne od zupełnie niestrawnej brei. Nie mamy filtra, na którym osadzałaby się głupota, nieprawda, miałkość.

Dlatego łykamy wszystko, a potem nafaszerowani słowami wypluwamy z siebie bezrefleksyjnie komunikaty, których mózg nie zdążył jeszcze obrobić, oszlifować, nadać im sensu.

Mielimy słowa, gadamy, nawet nie mówimy, nie rozmawiamy, tylko odtwarzamy, co wpadło nam do głowy przez „okaleczone” powieki. Oczywiście jeśli nie zdążyliśmy tego zapomnieć, bo przeładowany mózg musi się jakoś bronić 😉

Z nostalgią wspominam czas, kiedy były dwa programy w telewizji, papierowe gazety, kilka tygodników lub miesięczników, które kioskarka odkładała do teczki (taka nieformalna prenumerata). Kiedy nie było reklam (bo co można było reklamować, jak w sklepach straszyły puste półki 😉) i kiedy słuchaliśmy jednej rozgłośni radiowej. Kiedy trudne słowa i zasady pisowni sprawdzaliśmy w słownikach, a definicje w encyklopediach. I mieliśmy na to czas

Nikt wtedy nie mówił o przebodźcowanych dzieciach, a 45-minutowa lekcja spędzona w ławce na lekcji bez metod aktywizujących nie była torturą. I mieliśmy cierpliwość.

Dziś film – tak jak życie – musi być sekwencją szybkich scen, a napisy końcowe, zwane listą płac, uciekać widzowi sprzed oczu, by szybciej wyszedł z kina, bo czas to pieniądz. Stąd też maraton reklam przed każdym seansem i w konsekwencji zanim widz zdąży zobaczyć film, już ma głowę pełną informacji.

Kiedy piszę ten tekst, zastanawiam się, czy przypadkiem, a może całkiem świadomie, nie zadaję okrutnej tortury tym, którzy go czytają, bo przecież to kolejne słowa, słowa, słowa… Niekoniecznie ważne i potrzebne 😉

Na wszelki wypadek przepraszam za te prawie 500 słów😊

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *