Być albo nie być…

„Jakby pani dawała łatwiejsze pytania na sprawdzianie, to może byśmy zdali maturę” – mówią mi czwartoklasiści. Jak to? – myślę sobie. Przecież to nielogiczne – jak będę mniej wymagać, to się nie nauczą, ergo – nie zdadzą matury. Próbuję tę swoją wątpliwość przenieść z głowy w klasową przestrzeń, ale zanim to zrobię, słyszę: „Bo z tych samych jedynek wyjdzie nam, że nie dopuści nas pani do matury, a przecież próbne nam się udało zdać, to tę majową też zdamy”. I już wiem, jakim tropem idą myśli moich maturzystów – mniej więcej tak: „Daj nam kobieto chociaż to dwa na koniec, bo inaczej zablokujesz nam drogę ku karierze.”

No i już mam tak zwyczajnie po ludzku wyrzuty sumienia, że jestem jak ten Rejtan w drzwiach ich świetlanej przyszłości i rzeczywiście mogłabym się lekko uchylić, by w tym przejściu ich nie blokować, ale zaraz włącza mi się tryb: belfer i mówię: To wy się dla ocen uczycie? To może dam wam wszystkim na koniec same piątki, żeby ładnie wyglądało na świadectwie ukończenia szkoły i być może będzie to jedyne świadectwo, bo maturalnego już się nie uda zdobyć – nie umiem pohamować sarkazmu.

Choć tak naprawdę ten sarkazm nie jest wymierzony w nich, tylko w ten cały durny system, który z jednej strony każe nam, polonistom wtłaczać w młode głowy teksty pisane zupełnie do innych grup odbiorców (nawet bajki Krasickiego nie były pisane dla dzieci, nie mówiąc już o „Panu Tadeuszu”, którego musieli poznać w 7 klasie podstawówki), ale są w podstawie programowej, z drugiej strony uczyć ich krytycznego myślenia, dyskutowania, analizowania, syntetyzowania, z trzeciej strony wskazać im atrakcyjność literatury, nauczyć miłości do słowa, a z czwartej strony wpasować ich w schemat wypowiedzi maturalnej, przełożyć ich kompetencje na kilka idiotycznych tabel i przeliczyć na procenty. I tak pragmatyzm kłóci mi się z misją. Materia z ideą. I wszystko w końcu bierze w łeb.

Dlatego kiedy czytam z nimi wiersze Białoszewskiego lub Grochowiaka, zastanawiam się, po co to robię. Czy przypadkiem nie marnuję czasu? Oni pewnie też nad tym się głowią i pytają: czy to też będzie na maturze? Bo jak nie to może lepiej zrobić kilka testów pod maturę?

W sumie racja. Papier to papier, szczególnie maturalny, a komu w życiu przyda się turpizm Grochowiaka? Komu Herbertowskie rozważania o potędze smaku? Komu ironia Szymborskiej?

Tylko Hamletowskie „być albo nie być” ma jeszcze jakieś zastosowanie. Szczególnie dla polonisty w dzisiejszej szkole.

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *