Kiedy ścieram makijaż

Mam nieodparte wrażenie, że mój dzień toczy się między nałożeniem makijażu a jego zdjęciem z twarzy, kiedy to przywracam ją do ustawień fabrycznych. Podczas porannej charakteryzacji rysuję sobie oczy, bo ich potrzebuję, nie tylko po to, by widzieć, ale by inni mnie zobaczyli. W pewnym wieku kobiety bywają przezroczyste, więc, gdy dodadzą sobie koloru, kontrastują z powietrzem. I jest nadzieja, że nie rozpłyną się w nim do końca. Nie zostaną zdeptane na chodniku, przejechane na pasach, przytrzaśnięte drzwiami w urzędzie lub w sklepie.

Usta maluję, by były gotowe do mówienia. Choć nie o słowa tu chodzi, ale sam ruch warg, bo i tak słów nikt nie słucha, kiedy wszyscy mówią, a to, co ja chcę powiedzieć, nie jest ani sensacyjne, ani zabawne, ani popularne. Ale gdy się nie rusza ustami, szczególnie w moim fachu, to jest się bezużytecznym. Zatem warto stosować ten ruch pozorowany pewną sprawczość. Przynajmniej po to, aby uzasadnić wpływającą na konto wypłatę.

Czasem maluję też paznokcie. Na krwistą czerwień. Ręce też powinny mówić, że pracują, bo wspomagają słowa, a jak mówią czerwienią, to robią to wyraźniej. Wyraźniej niż słowa.

Makijaż jest potrzebny, by nadać życiu barw. By w tym teatrze choć raz na jakiś czas zagrać coś więcej niż „ogony”.

Przed nocą zdejmuję te kolory, ścieram usta i oczy, bo senne ruchome, często czarno-białe obrazy i tak przemykają pod zamkniętymi powiekami, są we mnie i choć nie mam na nie wpływu, to i tak zawsze jestem tam obsadzona w roli głównej 😉

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *