Nuda nasza powszednia


Kilka dni temu wpadł mi w oczy artykuł, który – moim zdaniem – wyważał otwarte drzwi czy mówiąc inaczej – nie odkrywał Ameryki. Mimo to, jak już wpadł, to na dłużej w tych oczach został a nawet zszedł niżej, bo aż do serca. Autor analizował dane, przytaczał wypowiedzi młodzieży, nauczycieli i ostatecznie wyszło, że uczniowie w szkole się nudzą, a im są starsi, nudzą się bardziej i coraz mniej lubią nauczanie. W wieku licealnym tylko(?) 67% młodzieży deklaruje sympatię do szkoły.
Sądząc po minach siedzących na lekcjach młodych ludzi, postawiłabym zupełnie inną tezę, ale skoro statystyka przewyższa swym optymizmem moje pesymistycznymi wrażenia, to jej się trzymam 😊


Myślę, że nuda na lekcjach była, jest i będzie. Choćbyśmy nie wiem, jak się starali, stawali na rzęsach i tańczyli na biurku kankana, to jej nie wyeliminujemy. Szczególnie kiedy młody człowiek jest na ogół przebodźcowany, funkcjonuje na nieustannym rauszu informacyjnym, nie potrafi się skupić na dłuższym niż tiktokowym przekazie, jesteśmy jako nauczyciele na pozycji straconej.
Szukanie nowych metod dotarcia do młodych przypomina koheletowe gonienie za wiatrem, zawsze będziemy w niedoczasie. Zaprzęganie internetowych aplikacji do procesu nauczania daje efekt chwilowy, tak jak podarowanie rozpieszczonemu dziecku kolejnej kolorowej grająco-piszczącej zabawki.
Sama już nie wiem, jak znaleźć klucz do młodych głów, jak znaleźć balans między rozrywką a nauką. I jestem tym zmęczona, dlatego zastanawiam się, czy nie powiedzieć stop! Mało to popularne pewnie, co napiszę, ale trudno. Nie popadajmy w paranoję, może młody człowiek powinien choć w szkole nauczyć się skupienia, skoro nigdzie indziej tego nie robi? Jak ten licealista, naskórkowy odbiorca powierzchownych treści wytrzyma na półtoragodzinnym wykładzie uczelnianym bez metod aktywizujących, jak przeżyje ośmiogodzinny dzień pracy przy biurku, wśród papierów, liter lub cyfr, a niewykluczone przy fabrycznej taśmie (może tam lepiej płacą)?
Też kiedyś byłam licealistką i też się nudziłam. Nudziłam się jak mops na biologii, gdzie w zeszycie na ostatniej stronie zapisywałam lapsusy językowe nauczycielki i co minutę skreślałam kolejne liczby oddzielające mnie od dzwonka. Nudziłam się na fizyce, na chemii (jedyny eksperyment chemiczny naszego profesora skończył się ewakuacją klasy z pracowni), na wuefie…
Nie nudziłam się na języku rosyjskim, kiedy w ostatniej klasie dostaliśmy nową nauczycielkę a ona zamiast uczyć nas czytanek i gramatyki, opowiadała o rosyjskiej literaturze, o pisarzach i zachęcała do śpiewania Okudżawy.
Teraz mnie się zdarza okraszać lekcje ciekawostkami z życia pisarzy i widzę, że to działa, ale nie tak, jakbym chciała. Bo po lekcji o greckiej filozofii w głowach młodzieży zostaje Heraklit, który zmarł zagrzebany w końskim łajnie, a zamiast wnikliwej interpretacji poezji Konopnickiej słyszę, że żyła z kobietą. No i że Słowacki był hazardzistą, Mickiewicz rwał laski a Krasiński wydawał fortunę na kochankę. Ale z drugiej strony to też jest jakaś wiedza i powiedzmy sobie szczerze – bardziej życiowa niż na przykład obraz orientalnej natury w „Sonetach krymskich” czy wersyfikacja „Smutno mi, Boże”😉
A poza tym, czy nuda jest taka zła? Sama zaczęłam ją doceniać wraz z wiekiem. Z nudów rodzą się fajne rzeczy 🙂

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *