Dalej piszę tekst do Echa. A jak piszę, to przy okazji jem, napycham się, obżeram i tyję, puchnę, zaokrąglam się. Zanim skończę pisać, umrę z nadmiaru cukru w organizmie. Ale to będzie słodka śmierć.
Zawiozłam dziś rano Młodego do kina na Opowieść wigilijną. Z dzieciństwa pamiętam, że to taka budująca i moralizatorska historia w sam raz dla buńczucznego dwunastolatka, któremu trzeba do rozumu i serca przemówić. Zostawiłam go zatem w sali i spokojnie poszłam na zakupy, ufając, że film nastawi Juniora na właściwe moralnie tory. Kiedy odebrałam go po seansie, wyglądał na solidnie przestraszonego. Po pierwsze film okazał się horrorem w trójwymiarze, co oznacza chyba, że dawka emocji zwielokrotniona jest do 3. Po drugie podczas seansu zadzwonił Młodemu telefon (no przecież zapomniałem go wyłączyć!) i ze strachu wysypał cały swój popcorn. Dobrze, że choć napój został na swoim miejscu. Ciężko być teraz dzieckiem. Rodzicem też niełatwo. Nawet na klasykę i jej wychowawczą funkcję liczyć już nie może.