Pogromcy bakterii

  Budynek z czerwonego klinkieru stojący przy ruchliwej ulicy Stanisława Staszica był przed dziesiątkami lat własnością sióstr z zakonu elżbietanek, dziś tym samym miejscem i pracującymi tu 36 osobami (w przeważającej większości kobietami) zarządza (nomen omen) Elżbieta Burzyńska – Charytoniuk, od 3 lat dyrektor Powiatowej Stacji Sanitarno- Epidemiologicznej, potocznie zwanej sanepidem.

 

Z czym kojarzy się sanepid? Wielu z nas – na pewno z restrykcyjnością, mandatami, interwencjami i utrudnianiem życia przedsiębiorcom branży spożywczej. Jak wyglądają fakty? Postanowiłam to sprawdzić i ujawnić naszym czytelnikom.

 

Kiedy odwiedzam złotoryjski sanepid, właśnie trwają gorączkowe przygotowania do kolejnego już w historii placówki audytu, który będzie w marcu i powinien potwierdzić doskonałą gotowość laboratoriów i laborantów do wykonywania ich zadań. A nadrzędnym zadaniem, jakie realizuje sanepid jest ogólnie pojęta ochrona zdrowia publicznego. W ramach działalności statutowej inspektorzy przeprowadzają rozmaite kontrole, a pełniąc usługi dla mieszkańców powiatu, wykonują szczepienia nieobowiązkowe (zalecane). Najczęściej są to szczepienia przeciw wirusowemu zapaleniu wątroby, meningokokom lub grypie. Nie można jednak w Złotoryi przyjąć szczepionki uodporniającej na choroby egzotyczne. Tym zajmuje się oddział we Wrocławiu. U nas jest małe zainteresowanie tym rodzajem usługi i nie opłaca się magazynowanie szczepionek – wyjaśnia dyrektor Charytoniuk. Ale namawiam do korzystania ze szczepień przeciw grypie  – dodaje. Dwa razy w tygodniu (we wtorki i piątki) w sezonie profilaktyki przedgrypowej i raz w tygodniu przez pozostały okres czynny jest punkt szczepień, w którym przyjmuje lekarz. To on decyduje, czy iniekcja jest możliwa. Preparaty są dostępne na miejscu, nie trzeba ich kupować w aptekach. Koszt profilaktyki jest zdecydowanie niższy (około 30 złotych) niż wizyta u lekarza w przypadku choroby i wykup leków czy też utrata części wynagrodzenia, kiedy doktor wypisze L4. Niby wszystko jest takie oczywiste, ale mieszkańcy Złotoryi i okolic nie korzystają masowo ze szczepień, jakie oferuje nasz sanepid. W ubiegłym roku tylko około 300 osób przyjęło szczepionkę przeciw grypie, przy czym dwa lata wcześniej wykonano ponad 1000 tego typu usług. Pracownicy sanepidu i ich rodziny korzystają ze szczepień chętniej. Dyrektor Charytoniuk wyjaśnia: szczepienie nie chroni w pełni przed grypą, ale na pewno łagodzi objawy choroby i nie dopuszcza do powikłań. Kiedy szukam uzasadnienia spadku zainteresowaniem szczepieniami, pani dyrektor sugeruje, że malejąca liczba chętnych do skorzystania z profilaktyki wynika prawdopodobnie z faktu, iż sama szczepionka wywołuje reakcje obronne organizmu, które przypominają objawy grypy. To jest pewien dyskomfort dla człowieka. Poza tym dawno nie było u nas epidemii, więc ludzie nie czują potrzeby zapobiegania chorobie.

*

Rozmawiamy w momencie, kiedy media donoszą o rosnącej liczbie zachorowań na grypę. Mam więc okazję u źródeł zasięgnąć informacji, czy grozi nam epidemia i w jakiej sytuacji jest ona ogłaszana. Wszelkie dane o przypadkach grypy na terenie miasta i powiatu powinny spływać do sanepidu. Powinny. Ale czy tak jest? Problem polega na tym, że lekarz w ośrodku zdrowia nie ma stuprocentowej pewności, czy pacjent z gorączką, kaszlem, katarem i bólem mięśni jest faktycznie zarażony grypą. Dla jasności sytuacji powinien zlecić badania wirusologiczne. Kto to robi? Nikt. Dlaczego? Nie ma czasu, funduszy, a może nawet dobrej woli. W związku z tym dane, które pojawiają się w sanepidzie, nie są niczym potwierdzone. Mówi się zatem o infekcjach grypopodobnych, a nie o grypie. Nie ma więc powodu, by ogłaszać epidemię. Przecież taka decyzja pociągnęłaby za sobą kolejne kwoty wydane przez państwo na ograniczenie skutków epidemii. Niestety, sanepid nie może nic z tym problemem zrobić.

*

 

Nie tylko grypą czy szczepieniami zajmują się pracownicy PSSE. W złotoryjskim sanepidzie jest Oddział Laboratoryjny, który przeprowadza badania fizyko-chemiczne (najczęściej wody) oraz bakteriologiczne (również wody, ale też materiału ludzkiego). Jest też sekcja próbkobiorców, czyli pracowników przeprowadzających kontrole w terenie i, jak sama nazwa wskazuje, pobierających próby do analiz. Wszystkie badania o charakterze interwencyjnym są bezpłatne, jednak jeśli ktoś na własny użytek zleca diagnozę, np. wody z prywatnej studni,  wtedy płaci z usługę.

Zastanawia mnie, jak p. dyrektor odnosi się do faktu, że społeczeństwu, a szczególnie pracodawcom sanepid zazwyczaj źle się kojarzy. Ludzie nie lubią sanepidu, bo nie rozumieją jaki jest zakres działań inspekcji sanitarnej Przedsiębiorcy myślą, że sanepid jest po to by ich gnębić, ale nie zdają sobie sprawy, że wyroby, które wychodzą z ich zakładu, mają służyć ludziom i zdrowiu. Pracodawca ma obowiązek również chronić swoich pracowników, dbać, by nie odnieśli uszczerbku na zdrowiu. I właśnie sanepid nad tym czuwa – wyjaśnia p. Charytoniuk. Nie ma co się oszukiwać – nikt nie lubi kontroli. Dlatego inspektorzy, pracujący w terenie, spotykają się z rozmaitymi reakcjami kontrolowanych. Najczęściej widzą strach w oczach lub irytację (znowu tu czegoś szukają), ale zdarza się też postawa otwarta na współpracę. Tym bardziej, że naprawdę nie ma czego się bać – zapewnia dyrektor. Nasi pracownicy nie idą na kontrolę z myślą, że muszą coś znaleźć. Jeśli widzimy jakieś niedociągnięcia, usterki, nie zawsze karzemy mandatem, tylko ustalamy z pracodawcą termin usunięcia wad. Dopiero kiedy po upływie tego terminu nie widać poprawy, wtedy stajemy się restrykcyjni. W 2007 roku złotoryjski sanepid nałożył 13 mandatów, w 2008 – 15. Najwyższe kwoty kary to najczęściej do 200 złotych, mimo że prawo pozwala inspektorom na nałożenie nawet pięćsetzłotowych mandatów. Pieniądze z mandatów trafiają do budżetu i sanepid nie ma z tego żadnego zysku. Nie ma też premii dla najskuteczniejszych inspektorów.

*

 

Sanepid współpracuje miedzy innymi z policją. Jako że pracownicy tej instytucji nie mają prawa zatrzymywać pojazdów do kontroli, a wiele aut dostawczych przewozi żywność (stanowi potencjalne zagrożenie sanitarne), wtedy konieczne jest współdziałanie ze służbami mundurowymi. Częściej jednak powiatowi inspektorzy współpracują z weterynarią. Dzieje się tak między innymi w przypadku pogryzienia przez psa czy inne zwierzę. Wtedy inspektor weterynaryjny bierze na obserwację winowajcę(?), a sanepid pod swoją opiekę ofiarę agresora. Trzeba wykluczyć lub potwierdzić wściekliznę. Przypadki pogryzienia przez psa zdarzają się w Złotoryi i okolicach dość często. Każde pogryzienie powinno być zgłoszone lekarzowi, nawet jeśli stanie się to z winy naszego pupila. Lekarz informuje o tym fakcie sanepid, a sanepid weterynarię. Problemem w tym wszystkim jest ustalenie, czy pies ma właściciela, jeśli tak, to gdzie go szukać. Wtedy konieczny jest wywiad środowiskowy, który przeprowadzają pracownice sanepidu. Na szczęście w ostatnich latach nie odnotowano żadnego przypadku pokąsania człowieka przez chore na wściekliznę zwierzę. Weterynaria wspomaga również sanepid w przypadku zatruć środkami spożywczymi pochodzenia zwierzęcego.

 

*

 

Skoro rozmawiamy o zatruciach, nie sposób nie zapytać o grzyby i skutki ich nieumiejętnego rozróżniania. Sanepid złotoryjski od ubiegłego roku może służyć rada dla wszystkich zbierających lub kupujących te przysmaki. Kiedy nie wiemy, czy to, co znajduje się w naszym koszyku po grzybobraniu, nadaje się do jedzenia, a nie trucia męża/żony, możemy zasięgnąć opinii wykwalifikowanego grzyboznawcy. W naszym sanepidzie osobą, która ma takie kwalifikacje, jest Ewa Cwynar (główny specjalista ds. jakości), jedyny w powiecie ekspert z certyfikatem. Rozpozna ona każdy jadalny, dopuszczony do obrotu grzyb. A jest ich 48!

Pani Cwynar radzi: kupując grzyby, należy zwracać uwagę na to, aby nie były sprzedawane w kawałkach, lecz w całości, ponieważ wtedy możliwa jest ich identyfikacja. Ważne jest też miejsce zbierania grzybów. Są one bardzo chłonne i pobierają szkodliwe substancje z powietrza lub gleby, a niestety najpopularniejsze miejsca, które nawiedzamy podczas grzybobrania, to okolice autostrad. Możliwe, że nawet jadalne grzyby wtedy działają na nas jak trucizna. W sezonie inspektorzy odwiedzają targowiska, na których oferuje się grzyby, jednak takie kontrole nie odbywają się codziennie. Poza tym kiedy kontrola się rozpoczyna, sprzedawcy szybko znikają z pola widzenia inspektorów. Przypomina to zabawę w kotka i myszkę. Dopiero kiedy wydarzy się tragedia, zacznie się szukanie odpowiedzialnych za taki stan rzeczy. Trudno walczyć ze sprzedawcami, więc lepiej edukować kupujących. Ewa Cwynar planuje, by w październiku urządzić wystawę w sanepidzie (lub nawet w szkołach), na której zaprezentuje rozmaite odmiany grzybów jadalnych i niejadalnych lub trujących. Czeka już z niecierpliwością na sezon, by zabrać się do kompletowania zbiorów.

 

*

Złotoryjska placówka ma dobra markę w całym regionie. Badania właściwości fizyko-chemicznych i bakteriologicznych wody tu wykonywane są rzetelne i porównywalne z tymi z największych laboratoriów w kraju. Nic dziwnego, że nasz sanepid otrzymuje zlecenia nie tylko z powiatu, ale i okolic, np. Świeradowa, Bolesławca. Skoro panie pracujące na co dzień z wodą mają takie doświadczenie, pytam o złotoryjską kranówkę. Jak to jest z jakością naszej wody? Mamy bardzo dobrą wodę. Nikt nie powinien wybrzydzać. Wystarczy wypić herbatę w Legnicy czy we Wrocławiu, to czuć różnicę. Skład złotoryjskiej wody z ujęcia w Nowej Ziemi jest porównywalny do składu wody mineralnej. Nie zawiera za dużo sodu, jest miękka [Calgonu nie musimy stosować – dop. I. P.]. Były nawet zamysły, by naszą wodę wywozić do Holandii i tam ją butelkować jako mineralną. W każdym razie niepotrzebne nam są filtry do wody, bo można bez problemu pić ją prosto z kranu. Nasza woda nie potrzebuje uzdatniania – wyjaśnia Maryla Jarkiewicz, kierownik Oddziału Laboratoryjnego. Skąd zatem zapach chloru? Według p. Jarkiewicz dawki tego pierwiastka są naprawdę minimalne. Dodawanie chloru do wody występuje sporadycznie, choć ostatniego lata zdarzało się częściej ze względy na prace prowadzone w rynku, polegające na wymianie rur wodociągowych. Zawsze w takim przypadku należy profilaktycznie chlorować wodę. Złotoryjanie bardzo szybko wyczuwają chlor, bo nie są do niego przyzwyczajeni, rozpieszczeni jakością kranówki – śmieje się kierowniczka, prywatnie mieszkanka Legnicy, gdzie o takiej wodzie można tylko pomarzyć.

Nie powinniśmy tez narzekać na wodę w kąpielisku miejskim. Stan sanitarny sprawdzany jest tam w sezonie raz na dwa tygodnie. Natomiast zakaz kąpieli latem w złotoryjskim zalewie nie wynikał z interwencji sanepidu, lecz zarządcy akwenu. Trudno utrzymać właściwy stan wody w zalewie, gdy dno jest muliste a sam zbiornik bardzo płytki.

 

*

            Z sanepidem mamy do czynienia, kiedy lekarz podejrzewa u nas, np. salmonellę. Laborant w pracowni bakteriologicznej dostaje wtedy próbkę naszych ekskrementów i na podstawie badań potwierdzi lub wykluczy chorobę. Zanim się to stanie, potrzeba czasu i cierpliwości. Jeśli nie jesteśmy nosicielami i ofiarami salmonelli, dowiemy się o tym już po dwudniowym badaniu. Jak to wszystko wygląda? Próbkę kału posiewa się na odpowiednie podłoże namnażające. Jeśli nie mamy salmonelli,  nic na płytce nie wyrośnie i możemy ze spokojem ducha kontaktować się z innymi ludźmi. Gorzej jeśli bakterie się namnożą. Wtedy izoluje się ich rozmaite szczepy i określa rodzaj na podstawie specyficznych cech (barwy, rodzaju ulubionego podłoża itp.). Rozczarowuje mnie fakt, że laboranci nie oceniają typu bakterii na podstawie obserwacji mikroskopowej – z czym zawsze kojarzyła mi się praca w sanepidzie. Teraz przeprowadza się badania biochemiczne. One dają informację o typie bakterii. Kiedy już wiemy, co nam dolega, trzeba określić, które leki będą skuteczne w zwalczaniu choroby. Tu znowu pomocą służą laboranci. Robią antybiogram, czyli test, na jakie antybiotyki jest wrażliwa konkretna bakteria. Tak naprawdę leczenie „w ciemno” czy „na własną rękę” może wyrządzić nam tylko szkodę. Najlepiej poczekać na wynik. Niestety trwa to około trzech dni. A w tym czasie salmonella odbiera nam chęć do życia, na szczęście – nie samo życie (jak twierdzą moje rozmówczynie). Złotoryjskie laborantki są nie tylko pogromczyniami salmonelli, niestraszna im też shigella, a niedługo i yersina czy legionella.

 

*

 

Wydaje się, że obcowanie z takim przeciwnikiem, jak bakteria, naraża laborantów na niebezpieczeństwo. Jak pracownicy bakteriologii chronią się przed ewentualnym zakażeniem? Przede wszystkim poziom ich wiedzy sprawia, że świadomie stosują środki ochrony. Pracują w rękawiczkach jednorazowych, maseczkach, kiedy trzeba nawet w okularach. Używają płynów bakteriobójczych, takich jak w salach operacyjnych uspakaja mnie kierownik laboratorium. W pomieszczeniach zamontowane są też lampy bakteriobójcze Praktycznie przy zachowaniu tych środków ostrożności nie może dojść do zakażenia się laboranta. Po badaniu cały sprzęt poddawany jest dezynfekcji. Coraz częściej stosuje się jednak jednorazówki. Jest tyle etapów zabezpieczeń, że nikomu nic nie powinno się stać. Mamy naprawdę odpowiedzialnych i doświadczonych  pracowników – zapewnia Maryla Jarkiewicz, puentując naszą rozmowę. 

 

 

Iwona Pawłowska

Ten wpis został opublikowany w kategorii Reportaż. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *