Na powierzchni jest ciekawiej

DPP_1349

O istnieniu odkrywkowej kopalni bazaltu w Męcince świadczy jedynie przyprószony pyłem krótki odcinek jezdni na trasie ze Złotoryi do Jawora. Cały zakład przed oczami postronnych osób skrywają drzewa, obrastające wzgórze. Aby dotrzeć do kopalni, należy minąć czujnego strażnika, który bacznie zlustruje gości i wnikliwie przesłucha „na okoliczność” przybycia. Nam, reporterom EZ udało się przejść ten punkt kontroli bez problemu, bo naszym cicerone był sam dyrektor do spraw technicznych i członek zarządu Kopalń Skalnych Surowców- Zbigniew Lasek. W jego towarzystwie przejdziemy śladem linii produkcyjnej od miejsca, w którym dokonuje się odstrzałów skały do punktu pomiaru wagi wywożonego z zakładu kamienia. Teren zajmowany przez kopalnię jest niezwykle obszerny, co zresztą uzmysłowimy sobie nie tylko spoglądając na mapę, ale obserwując to w naturze. Dobrze, że w najdalsze rejony zawiezie nas samochodem dyrektor. Po tej przejażdżce samochód będzie nadawał się do mycia a my do kąpieli. W lipcowe skwarne popołudnie najbardziej dokuczliwy jest pył, który unosi się przy każdym ruchu powietrza i szczelnie pokrywa nasza skórę i włosy. Mimo wszystko jest tu atrakcyjne. Szczególnie zachwycona jest Agnieszka, której podoba się monstrualnych rozmiarów sprzęt do kruszenia i przewozu kamieni. Dlatego też fotografuje wszystko, co spotka na swojej drodze.

Zaczynamy od najwyżej położonego punktu kopalni. Jesteśmy tak wysoko, że gdyby nie Chełmy, widzielibyśmy Śnieżkę.  Pan Lasek uzmysławia nam, że po drugiej stronie, zaraz za ścianą lasu, jest zbiornik Słup. Całe złoże, na którego eksploatację KSS ma koncesję, to obszar około 100 hektarów. W większości jest to, jak na razie, teren porośnięty lasami. Nietknięty przez górnicze maszyny, a zamieszkały przez sarny i dziki.  Nas bardziej interesuje to, co widać, i nie jest lasem. A widać wiele. Kiedy stoimy na krawędzi urwiska, pod nami, kilkanaście metrów w dole, rozgrywa się technologiczny spektakl. Za chwilę zjedziemy niżej i obejrzymy go sobie z bliska, najpierw jednak chcemy dowiedzieć się, jak górnicy (tak właśnie należy ich nazywać, a nie skalnikami – uściśla sztygar, który pojawia się na trasie naszej wędrówki) radzą sobie z lita górą bazaltu i rozbijają skały.

Zaskakuje nas nowoczesna metoda odstrzału. Żadnych fajerwerków, drżenia ziemi czy kaskady kamieni. Teraz wszystko odbywa się cicho (jak na te warunki) i estetycznie, a co najważniejsze- bezpiecznie. Niestety, nie możemy zobaczyć samej procedury wiercenia, ani sprzętu, który do tego służy. Nie ma go na wyposażeniu kopalni. Odstrzałami zajmuje się zewnętrzna specjalistyczna firma, której zleca się to spektakularne zadanie. Tak jest taniej. Jednej kopalni nie stać byłoby na zakup takiego sprzętu i technologii – twierdzi dyrektor, a my mu bez zastrzeżeń wierzymy. Przed odstrzałem ściana jest mierzona laserowo, potem wykonuje się w niej liczne odwierty na dużą głębokość, nawet 23 metry. Głębokość zależy od wysokości ściany. Kąty wiercenia oblicza się komputerowo. W otwory wkłada się około 100 kilogramów materiału wybuchowego. Pan Lasek nazywa to pulpą. Są to dwa różne żele, które, wlane do otworu i zmieszane ze sobą, stają się materiałem wybuchowym. Do nich doprowadza się zapalnik. Przez kabel, który przypomina lont, przebiega impuls, powodujący wybuch. Kolejne ładunki odpala się seryjnie. Dyrektor porównuje to do wystrzału z karabinu maszynowego.  Między wybuchami leżących obok siebie ładunków jest krótka przerwa – około 63 milisekundy. Takie seryjne odpalanie ma uniemożliwić kumulację wybuchu i w konsekwencji, nie daj Boże, uszkodzenie zapory na Słupie, a ta znajduje się w odległości dwóch kilometrów od kopalni. Jednorazowo odpala się do 7 ton ładunku wybuchowego. Dla lepszej orientacji dodamy, że to jak po pół kilograma na mieszkańca Złotoryi. Patrząc na leżące poniżej spągu wyrobiska głazy, podziwiamy efekt niedawnych wybuchów. W zasadzie podziwia je dyrektor, bo my niewiele wnioskujemy z koloru kamienia. Ufamy fachowcowi, kiedy mówi, że jakość niedawno odstrzelonego bazaltu jest wysoka. Nas bardziej interesuje to, co robi się z kilkutonowymi głazami, których nawet olbrzymia koparka nie będzie mogła zabrać na swój podnośnik. Młot hydrauliczny rozbija bloki  na mniejsze głazy, aby nie doszło do zablokowania kruszarki – wyjaśnia p. Lasek i na dowód swoich słów pokazuje nam stojący kilkaset metrów dalej sprzęt. Zadziwia nas fakt, że wszystkie te olbrzymie maszyny (poza wywrotkami) zasilane są prądem. Faktycznie, uważny obserwator zobaczy wijące się wzdłuż drogi kolosalne kable. Oczywiście Agnieszka znowu wzdycha z zachwytu.

Teraz pora, by zobaczyć, jak powalone głazy pakuje się na wywrotki i wywozi do kruszarek. Zjeżdżamy na niższy poziom kopalni. Po drodze zatrzymujemy się obok niewielkiego jeziorka na dnie wyrobiska. Ciekawy widok, jak nie z tego świata. W wodzie pływają ryby, nad wodą latają motyle a tuż obok przejeżdża, kurząc niesamowicie, aczkolwiek tradycyjnie w tym zakładzie, wywrotka, której koło jest większe ode mnie. Kierowca zadziwia olbrzymimi słuchawkami na uszach. Czyżby meloman? Nie – rozwiewa nasze wątpliwości dyrektor – hałas w kabinie jest trudny do zniesienia, więc chroniąc słuch, trzeba jeździć w tych nausznikach. Warunków pracy nie zazdroszczę kierowcy, szczególnie dziś, kiedy upał jest nie do zniesienia, a on o klimatyzacji może sobie jedynie pomarzyć. Dyrekcja kopalni stara się w miarę możliwości podnosić jakość warunków pracy i dlatego też zakupiła (na razie jedną) monstrualnych rozmiarów, nowoczesną wywrotkę z klimatyzowaną kabiną. Ale kierowców jest kilku, a ona jedna. Mamy jednak nadzieję, że na tej jednej się nie skończy.

Podążając tropem wielkiego biełaza dojeżdżamy do kolejnego miejsca godnego reporterskiej uwagi. Jest to punkt załadunku kamieni na wywrotki. W koparce, która przypomina wielkością i formą jednorodzinny domek, siedzi operator, i z precyzją godną zegarmistrza nabiera na łyżkę kamienie, by wrzucić je na kiper wywrotki. Hałas spadających kamieni imituje grzmoty burzy. Pięć, sześć takich łyżek i wywrotka odjeżdża w stronę kruszarek. My, w bezpiecznej odległości, za nią. Aż strach pomyśleć, co by było, gdyby jeden z załadowanych kamieni w sposób niekontrolowany opuścił swoje miejsce. Jedziemy, gawędząc o pieniądzach i płacach w kopalni. Ciężkie, jak na moje oko, warunki pracy rekompensuje godna, według pojęcia pracownika budżetówki, płaca. Może kwota pensji zasadniczej nie brzmi oszałamiająco, ale do tego dochodzą tzw. osłony socjalne i inne przywileje płacowe: bony dwa razy w roku po tysiąc złotych, ekwiwalent na ubranie robocze, codzienne posiłki regeneracyjne, trzynasta pensja i nagroda z zysku. Po tym, co słyszę, już mniejsze współczucie mam dla kierowcy w nieklimatyzowanej kabinie biełaza. Może lepiej, by moim ministrem był Aleksander Grad a nie Katarzyna Hall J.

W tej kopalni, jak w Ameryce, wszystko jest wielkie. Ceny maszyn również. Z ciekawości pytam o cenę jeżdżących tu samochodów. Nowy biełaz kosztuje 700 tysięcy złotych. Jednak taka maszyna eksploatowana jest nawet przez 20 lat. Niezły wynik. Za kupioną niedawno przez kopalnię kruszarkę zapłacono 200 tysięcy euro. Inwestycje pochłaniają lwią część zysków. Jednak od kilku lat kopalnia wychodzi na prostą. I co najważniejsze, zaczyna przynosić zyski. Roczna sprzedaż kruszywa opiewa, według pobieżnych wyliczeń dyrektora, na kwotę ponad 20 milionów złotych. Boom autostradowy dobrze rokuje dla kopalni w Męcince. 

Dojeżdżamy do kruszarek. Tu za chwilę kierowca na dany znak opuści kiper wywrotki a kamień wyląduje w urządzeniu, z którego wyjedzie już w znacznie mniejszej postaci. Cały ten proces kontroluje w sterowni dwóch pracowników. Wspinamy się do ich posterunku po metalowych schodach, otrzepując się bezskutecznie z uparcie nękającego nas pyłu. Sterownia okazuje się ciasnym, jak na nasze liczne towarzystwo, miejscem. Panuje tu nie tylko dokuczliwy hałas ale i upał. Można co prawda otworzyć okna i wpuścić trochę powietrza, ale wtedy nie słyszelibyśmy nawet własnych myśli. Pracujący tam mężczyźni nie są nawet spoceni. Cóż, przyzwyczajenie jest drugą naturą. Po nas płynie pot, który na dodatek miesza się z kurzem. Wyglądamy malowniczo. Od razu widać, że jesteśmy tu OBCY. Panowie w sterowni żałują, że nie przyjechaliśmy  kilka dni wcześniej. Wtedy to leciały tu kamienie – mówią z podziwem – To był dopiero hałas. Nawet musieliśmy głazy wyciągać suwnicą, bo klinowały kruszarkę. Szkoda, że tego nie widzieliście. To, co dziś idzie, to drobiazg. Drobiazg czy nie – wrażenie robi. Z każdej kolejnej nitki kruszarki wychodzi coraz mniejszy kamień. Każdy ma swoją nazwę, która zależy od wielkości produktu. Największy jest tłuczeń, potem kliniec, drobniejszy od niego jest grys, najdrobniejszy – miał. Z ostatniej kruszarki wylatuje deszcz kamyczków, który usypuje atrakcyjną wizualnie górę. Teraz nawet ja nie mogę powstrzymać zachwytu, widząc regularny stożek, nad którym unosi się mgiełka…pyłu, a jakże. Kilka kamieni zabieram ze sobą. Choć nie wiem po co.

Kiedy tak kontemplujemy widoki, ponownie pojawia się sztygar. Jest to młody człowiek ze Złotoryi, który sześć lat temu ukończył studia na wydziale górnictwa. Pan Wojciech nie wyobraża sobie pracy w innym miejscu. Kiedy pytam, czy nie chciałby pracować w prawdziwej (w moim rozumieniu: pod ziemią) kopalni, zdziwiony odpowiada: A ta nie jest prawdziwa? Poza tym na powierzchni jest ciekawiej a pod ziemią niebezpiecznie – dodaje. Jego zadaniem w Męcince jest kontrolowanie przebiegu produkcji a poza tym ochrona środowiska. Skoro mam przed sobą fachowca od ekologii, pytam o wpływ tego wszechobecnego pyłu na środowisko. Drzewom, które rosną na terenie zakładu, kurz zdaje się nie przeszkadzać. A co ciekawe, nawet pomaga. Powulkaniczna skała w tej sproszkowanej formie pełni funkcję nawozu, użyźnia glebę. Bazalt nie jest toksyczny, jedynie uciążliwy – dodaje dyrektor – Stąd też nie ma u nas chorób zawodowych. Prawdziwym rarytasem dla wielbicieli natury może być jedna ze ścian wyrobiska. Upodobały ja sobie jaskółki, dlatego usiana jest setkami gniazd tych ptaków. Teren jest pod szczególnym nadzorem pracowników kopalni. Nikt nie chciałby zrobić krzywdy jaskółkom. Roboty w tym miejscu są wstrzymane, przynajmniej do momentu, kiedy młode opuszcza swoje gniazda.

Zmierzamy do końcowego etapu produkcji, kiedy słychać sygnał dla pracowników, że pora na przerwę śniadaniową. Mimo że jest osiemnasta, czyli połowa drugiej zmiany, w kopalnianym języku nazywa się ten czas śniadaniem. Górnicy idą do stołówki, gdzie czeka na nich gotowy posiłek serwowany przez jedną z nielicznych w tym miejscu kobiet. My, nie przeszkadzając w jedzeniu, zwiedzimy w tym czasie biuro kopalni. Pomieszczenia biurowe nie wzbudzają już w nas takiego entuzjazmu, jak poprzednie widoki. Interesująca jest na pewno aparatura do pomiaru wielkości całej dziennej produkcji czy tablica, na której wiszą znaczki pracowników – swoista lista obecności górników. Wynika z niej, że na drugiej zmianie pracuje dzisiaj czternastu ludzi.

Ostatnim punktem naszej wyprawy jest waga, na której waży się samochody przybywające do kopalni po kamień oraz wyjeżdżające z niej. Waga jest w zupełności zautomatyzowana. Pełny monitoring. Siedzący w pomieszczeniu pracownik obserwuje na dwóch monitorach podjeżdżające auta i lustruje czystość skrzyni ładunkowej. Wdrożony w kopalni system zarządzania jakością nakazuje taką procedurę. Samochód, który przyjeżdża po towar, jest ważony. Wynik zapamiętuje komputer a potem przy wyjeździe odejmuje tę wagę od końcowego ciężaru. Pracownik wypisuje kwit i zezwala kierowcy na wyjazd. Nie możemy oprzeć się chęci sprawdzenia, jak działa waga. Dlatego też po kolei wchodzimy na drewnianą platformę i obserwujemy wyświetlający się na monitorze wynik. Nastraja to nas optymistycznie do czasu, kiedy pan Lasek mówi, że waga ma tolerancję 20 kilogramów. Dla ciężarówki z kruszywem to nic, dla nas- o wiele za dużo.

Nasza wyprawa dobiega końca. Wracamy do Złotoryi umorusani, obciążeni kamieniami i syci wiedzy. Tym razem jedziemy przez Męcinkę, Pomocne, Kondratów, Wilków. To trasa 42 kilometrów, które w wolnym czasie przemierza na rowerze dyrektor Lasek. Nie dziwi nas jego zachwyt tą drogą. Zieleń, zieleń, zieleń i ani śladu powulkanicznego pyłu.

 

tekst Iwona Pawłowska

 

Ten wpis został opublikowany w kategorii Reportaż. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *