Dzień z drogówką

 

 W piątkowy poranek długiego weekendu punktualnie o 7.00 melduję się w dyżurce złotoryjskie komendy policji. Przede mną nowe wyzwanie – praca (na razie w randze obserwatora) w wydziale ruchu drogowego. Po technikach policyjnych przyszła pora na to, by to właśnie policjanci z drogówki stali się bohaterami artykułu w „Echu”. A trzeba przyznać, że niełatwo było namówić szefostwo policji na ten manewr.

Kiedy wyjeżdżałam z domu, słyszałam w serwisie informacyjnym, że w ten weekend policjanci mają pełne ręce roboty, a śmierć zbiera na drogach obfite żniwo. Dziś przyjdzie mi przekonać się, jak to wygląda na naszym terenie. Oby nie potwierdziły się i tu policyjne statystyki.

Pół godziny przyjdzie mi czekać, by zobaczyć, z kim spędzę następne sześć godzin. Czekanie ułatwia mi zaserwowana przez rzecznika złotoryjskiej policji kawa z miodem. Pycha. Kiedy kofeina powoli, ale na dobre otwiera mi oczy, za zamkniętymi dla mnie drzwiami trwa poranna odprawa u szefa. Zaraz potem, gotowa do pracy, witam się z sierżantem sztabowym Adamem Dudkiem i młodszym aspirantem Kazimierzem Koczanem. Z min obu panów odczytuję wielką chęć pozbycia się mnie czym prędzej. Nie dziwię się. Ja też nie lubię hospitacji (!). Zobaczymy, może wytrwamy w swoim towarzystwie te kilka godzin. Wyposażeni w masę żelastwa i czarną teczkę (bardzo ważny rekwizyt) idziemy do radiowozu. Po raz pierwszy zobaczę taki samochód od wewnątrz. Intrygują mnie kolorowe pętelki wystające spod tylnych siedzeń, o które nieustannie zahaczam nogami. To do nich przykuwa się kajdankami niesfornych pasażerów. Podejrzewam, że sprawia im to wątpliwą przyjemność.

Jedziemy przez miasto w stronę Legnicy. Trzeba sprawdzić tzw. przepustowość tras. Wczesna pora i kolejny w kalendarzu wolny dzień sprawiają, że na miejskich drogach jest prawie pusto. Tuż koło Inkobudu kierujący radiowozem gwałtownie zawraca samochód. Teraz jedziemy w przeciwnym kierunku za osobowym mercedesem, bo policjant wypatrzył wyraźnie uszkodzony przedni reflektor w samochodzie, który jechał z naprzeciwka. Spostrzegawczość to niezbędna cecha u policjanta. Pan Kazimierz przyznaje, że nawet po służbie nie usypia swej czujności. Kiedy jednak zdarzy mu się zaobserwować dziwne sytuacje i niepokojące zachowania kierowców, nie interweniuje, tylko zgłasza wszystko dyżurnemu. Tak bezpieczniej. Zauważam, że policjant ma też fenomenalną pamięć. Przypomina mi, że ponad rok temu zatrzymywał mnie do kontroli i wymienia samochody, jakimi jeździłam. Jestem pod wrażeniem.

Tymczasem jedziemy za uszkodzonym mercedesem. Stłuczona lampa wydaje mi się błahym powodem do interwencji, ale panowie tłumaczą, że czasami w ten sposób można zatrzymać sprawcę wypadku, który uciekł z miejsca zdarzenia. Dlatego wyprzedzamy obserwowany samochód i w dogodnym miejscu, na ul. Wojska Polskiego policjanci dają znak kierowcy, by zjechał na pobocze i się zatrzymał. Zaczyna się rutynowa kontrola. Po raz pierwszy przekonam się o zbiurokratyzowaniu w policji. Nie wystarczy skontrolować sprawność samochodu i…kierowcy. Trzeba to wszystko zgłosić dyżurnemu i czekać, czekać, czekać na informację z systemu wewnętrznego, jaka jest treść kartoteki kontrolowanego. Potem zwykle jeszcze dochodzi wypisanie mandatu, a w przypadku odebrania dowodu rejestracyjnego, pokwitowania. Po skończonej służbie należy jeszcze napisać raport, a kiedy „łupem” policjantów padnie dowód rejestracyjny, trzeba sporządzić pismo przewodnie do wydziału komunikacji. Jak dla mnie- to za dużo. Mam wrażenie, że czas upłynie nam na pisaniu.

Dla młodego kierowcy piątek okazał się pechowy, reflektor jest tak uszkodzony a przy tym jeszcze pęknięte lusterko, że policjanci bez skrupułów odbierają dowód rejestracyjny. Nie przekonuje ich tłumaczenie, że kierowca właśnie jedzie do mechanika, a uszkodzenie samochodu to wynik stłuczki, w której był poszkodowanym (może dlatego na osłodę nie dostaje mandatu). Technika negocjacji tu częściowo zawiodła. Cóż, jak chłopak naprawi samochód i zrobi przegląd techniczny, ma szansę jeszcze dziś odebrać dokument. Wyobrażam sobie, jak klnie, kiedy znika nam z pola widzenia i słyszenia.

Jedziemy dalej, tym razem poza Złotoryję. Pogoda barowa, siąpi deszcz a w samochodzie przynajmniej jest sucho. Radiowóz jest prawie nowy, ma dwa lata i ponad 80 tys. przebiegu. Powinien pojeździć jeszcze z 8 lat. Samochód przypisany jest do konkretnego kierowcy. Ten jest na stanie p. Adama. Klimatyzacja działa, jak chce. Rozczarowuje mnie brak wideoradaru, czy nawet CB radia. To drugie jednak coraz częściej można spotkać nawet w samochodach osobowych. Kierowcy chętniej montują CB radia niż antyradary. Dzięki radiowej łączności są w stanie unikać kontroli policyjnej czy mandatu za nadmierna prędkość.

Jadąc radiowozem, widzę, jak magiczny wpływ na zachowanie kierowców ma widok policyjnego samochodu. Szczególnie dotyczy to zapominalskich, którzy, dostrzegając jadących policjantów, dopiero włączają światła w samochodach lub pospiesznie zapinają pasy. Przyznam, że nie jest mi to obcy odruch. Teraz patrzę na to z drugiej strony i dostrzegam całą śmieszność sytuacji.

Policjanci wyjaśniają, że niezapięcie pasów w samochodzie wyposażonym w poduszki powietrzne może zrobić ogromną krzywdę jadącemu. Podczas wypadku eksplozja poduszek jest tak silna, że odrzuca bezładnie niezabezpieczone ciało, a skutki tego są łatwe do przewidzenia. Poduszka działa prawidłowo tylko w połączeniu z pasami. Obiecuję sobie o tym pamiętać. Najczęściej pasy nie są zapinane przez kierujących w miastach.

W rozmowie z policjantami słyszę jednak to, co naprawdę usłyszeć chciałam (może to tylko kurtuazja moich gospodarzy ?) – kobiety jeżdżą bezpieczniej niż mężczyźni. Mają też sprawniejsze samochody. To pierwsze wynika pewnie z większej wyobraźni i … mniejszej ilości testosteronu [dop. – I. P.]. Niestety, podczas wykonywania manewrów są mniej zdecydowane i trochę nieprzewidywalne. Coś za coś. I tak jesteśmy lepsze, drogie panie. Podczas mojej „służby” żadna kobieta nie zapłaciła mandatu!

Teraz kierujemy się w stronę Kozowa, Prusic, Leszczyny, Wilkowa. To trasa numer 5 (miasto i gmina Złotoryja). Wyboru trasy patrolu dokonuje kierownik, który sporządza grafik miesięczny. Nie ma nudnych tras, każda ma swoją specyfikę. Zwiększenie ilości aut sprawiło, że policjanci mają co robić. Nawet na wsiach. Tu zwykle pojawiają się drobniejsze wykroczenia. Na mniej uczęszczanych trasach można spotkać więcej pijanych rowerzystów lub kierujących bez uprawnień albo dokumentów. Pan Adam tłumaczy, że policjant, który przyjeżdża na komendę po służbie, powinien mieć na swoim koncie kilka interwencji lub kontroli. Nawet patrolując wiejskie drogi! Policjanci dementują informację, że ich wynagrodzenie zależy od wypisanych mandatów. Uważają, że byłoby to szkodliwe i dla kontrolowanych, i dla nich samych, gdyż skutecznie zraziłoby ludzi do policji. Po co jeszcze bardzie konfliktować społeczeństwo. Policjantów niepokoi jednak fakt, że ludzie (i to niezależnie od wieku) coraz częściej podczas kontroli pojazdu, dokumentów, stanu trzeźwości wdają się w nieprzyjemne dyskusję ze stróżami prawa. Bywa, że zachowują się arogancko, a nawet agresywnie. Coraz więcej w nich bezwzględności i cynizmu. Z niedowierzaniem wysłuchuję historii, jaka miała miejsce kilka miesięcy temu w Złotoryi. Młoda dziewczyna potrąciła na przejściu dla pieszych starszą kobietę. Uciekła z miejsca wypadku, a kiedy ją zatrzymano, nie tylko nie wykazała skruchy, lecz stwierdziła, że miejsce tej staruszki już dawno jest na cmentarzu. Trudno to skomentować.

 W Leszczynie uwagę policjantów przykuwa jadąca naprzeciwko tzw. laweta (kolejny mercedes) na zielonogórskich numerach. Taki holownik, na pustej drodze w wolny od pracy dzień, budzi zainteresowanie policjantów. Tym bardziej, że niedawno tego typu samochód został skradziony. Dlatego też policjanci decydują się zawrócić i zatrzymać kierowcę. Kontrola techniczna pojazdu polega na sprawdzeniu oświetlenia samochodu i stanu hamulców, sygnału dźwiękowego, lecz ważniejsze w tym wypadku jest zweryfikowanie dokumentów i zasięgnięcie informacji z bazy danych. Tym razem wszystko jest w porządku. Każdy z pojazdów odjeżdża w swoją stronę. My w kierunku Wilkowa. Zanim jednak dotrzemy do wioski, przyjdzie mam jeszcze dwa razy skontrolować samochody. Widać, że dzień już wstał na dobre, bo ruch się zwiększył. Zaraz za Leszczyną policjanci zatrzymują do rutynowej kontroli kobietę kierującą białą corsą. Pani jest wyraźnie zdenerwowana, choć, obiektywnie rzecz biorąc, nie ma ku temu żadnych powodów. Samochód jest sprawny, ale zanim to policjanci stwierdzą, minie jakiś czas, bo kobieta ma problemy w wykonywaniem zwykłych czynności. Ze stresu mylą jej się światła i hamulec z pedałem gazu. Chyba ją rozumiem. Też nie przepadam za takimi sytuacjami. Może to kwestia płci?  

Ale kobiety bywają też policjantkami i to patrolującymi drogi. Jednak jest ich niewiele. Od początku listopada złotoryjska komenda wzbogaciła się o jedną panią. To młoda dziewczyna, którą czeka jeszcze szkolenie w Legionowie. Przed nią trudna praca. Nie raz trzeba uporać się z niesfornym pijaczkiem, zastosować siłę. Nie tylko perswazji. Dlatego kobiety wolą pracować w innych wydziałach.

Mniej szczęścia niż prowadząca corsę ma kierowca kolejnego samochodu, który został skontrolowany nieopodal. Wiekowe auto, ford eskort, ma zasadnicze usterki: nie działają kierunkowskazy, brak oświetlenia tablicy rejestracyjnej, sygnału, uszkodzone jest mocowanie reflektorów. Kierowca z pokorą przyjmuje decyzję o zabraniu dowodu rejestracyjnego. Mandatu nie zapłaci, policjanci biorą pod uwagę, że mężczyzna jest rencistą. Dochód 520 złotych i bezrobotna żona to istotne argumenty. Za zaoszczędzone na mandacie pieniądze łatwiej mu będzie naprawić samochód. Kierowca jest tak uprzejmy, że sam dyktuje policjantowi usterki przez niego stwierdzone. I znowu zaczyna się papierologia.

Po pewnym czasie jedziemy dalej. Wracamy przez uśpiony Wilków do Złotoryi, dyskutując o jakości lokalnych dróg. Policjanci współpracują ze służba drogową, zgłaszając zarządcy usterki, jakie wypatrzą podczas patrolu. Raz w roku robią też tzw. lustrację dróg. Najbardziej narzekają na trasę prowadzącą do Jeleniej Góry. Wąskie i kręte drogi, a na dodatek rosnące tuż przy jezdni drzewa, są dużym zagrożeniem dla podróżujących. Dlatego też policjanci postulują wycinkę starych i kruchych drzew w obrębie pasa drogowego. Bariery energochłonne przy drodze byłyby lepszym rozwiązaniem. Policjanci zwracają też uwagę na niewłaściwe oznakowanie niektórych tras. Współpraca ze złotoryjskim zarządem dróg układa się należycie, dlatego też PZD reaguje na wszelkie uwagi policjantów. Gorzej jest z jeleniogórskimi drogowcami.

Podjeżdżamy na plac przy ul. Grunwaldzkiej. Tu zacznie się tzw. kontrola statyczna z pomiarem radarowym. I znowu pada kolejny mit, że deszczowa pogoda wyklucza użycie radaru. Choć siąpi kapuśniaczek, wychodzimy z radiowozu. Koło godziny 10. ruch w Złotoryi wzrasta. Mimo ostrzegawczych sygnałów, jakie dają sobie kierowcy, za chwilę mamy pierwszego pirata. Kierujący toyotą młody mężczyzna jest lekko zaskoczony wskazaniem radaru. Ponad 80 km/h w terenie zabudowanym. 10% zwyczajowej tolerancji już go nie dotyczy. Na dodatek chłopak nie ma przy sobie dokumentów. Teraz trochę poczeka, zanim dyżurny sprawdzi jego dane. Mandat tym razem będzie, i to pokaźny. Policjant ma prawo przyznać 50 złotych kary za brak każdego dokumentu. Do tego jeszcze dochodzi przekroczona prędkość. Kierowca tłumaczy swój pośpiech wezwaniem od szefa. Już dawno powinien być w pracy. Chyba nie będzie. O całą jego dniówkę albo dwie wzbogaci się Urząd Wojewódzki.

W tym czasie, kiedy trwa kontrola danych kierowcy, koło nas przechodzi tzw. koloryt lokalny, który widząc mnie w towarzystwie policjantów, próbuje przekonać ich o mojej niewinności: „Panowie, puśćcie tą panią. Ona nic nie zrobiła.” Rozbawia mnie tym do łez.

Za chwilę na plac zajeżdża kolejny zatrzymany samochód. Karawan z Pabianic. Kierowca, który zwykle musi jeździć powoli, tym razem pozwolił sobie na więcej. Elegancki mężczyzna w średnim wieku ma trochę strapioną minę. Mandat oczywiście przyjmie, ale tego nie wkalkulował w cenę usługi. Z Pabianic do Gryfowa i z powrotem pojedzie już na własny koszt. Ten czas, kiedy policjant sprawdza jego dokumenty i wirtualną kartotekę, zajmuje sobie pogawędką o walorach krajobrazowych i historycznych naszego miasteczka. Pyta między innymi o sztolnię, gdyż słyszał o złotoryjskim złocie. Jest tu pierwszy raz i na pewno zapamięta Złotoryję. Mam wrażenie, że nie tylko z powodów jej uroków.

Jeszcze na placu stoją dwa samochody, a już pojawia się trzeci. Kolejny mercedes. Stary typ i niemłody kierowca. Powodem zatrzymania nie była tym razem prędkość, ale niezapięte pasy kierowcy. Okazuje się zaraz, że mężczyzna ma zaświadczenie, które zwalnia go z tego obowiązku, gdyż jest inwalidą. Niestety, nic nie zwolni go z posiadania sprawnego samochodu. Usterek jest wiele, a najważniejsze – brak hamulców i wiszące kierunkowskazy. I znowu policjanci obierają dowód rejestracyjny, piszą pokwitowanie. I znowu ktoś będzie ich przeklinał, a mnie przy okazji.

          Zimno coraz bardziej daje się we znaki, a widzę, że moi towarzysze nie odpuszczają. Czwarty samochód na placu pojawia się wtedy, gdy zorientowałam się, że nie działa mi dyktafon. Zajęta poszukiwaniem awaryjnego notatnika, nie zauważyłam powodu zatrzymania białego opla. Do moich uszu dochodzą komunikaty z policyjnego radia. Dyżurny dwoi się i troi, by sprostać wymaganiom „moich” policjantów. Wyraźnie jest zniecierpliwiony ich ponagleniami. Sama mam mu ochotę powiedzieć, by szybciej sprawdzał w tym swoim systemie, bo za chwilę z zimna odpadnie mi nos. Moja kurtka jest już tak mokra, że w ogóle nie chroni od chłodu. Choć obaj panowie proponują mi schronienie w radiowozie, nie korzystam z tej oferty. Za dużo faktów umknęłoby mojej uwadze. Na szczęście za chwilę odjeżdżamy. Kierujemy się poza Złotoryję. Kiedy mijamy zjazd na Jawor, pan Kazimierz pokazuje mi miejsce, w którym niedawno zatrzymał się uciekający przed policją młodzian z Legnicy. Nie zareagował na wezwanie (pewnie dlatego, że jechał bez dokumentów, a może na podwójnym gazie?) i zaczął się pościg. Chłopak nie wyrobił zakrętu, a zaraz potem wjechał w zaorane pole przy torach kolejowych. Daleko nie zajechał. Zazwyczaj pościgi policyjne kończą się dla uciekających podobnie. Innym ciekawym sposobem zatrzymania się samochodu ściganego przez policję było sforsowanie ściany stodoły w Kozowie.

Zmierzamy w stronę Ernestynowa. Za chwilę przejadę przez wioski znane mi tylko z nazwy: Gierałtowiec, Podolany, Kwiatów. W Kwiatowie kończy się droga. Zawracamy. Wszędzie jest cicho, spokojnie, ruch uśpiony. Jedziemy do Złotoryi. W drodze odbieramy wezwanie do komendy. Policjanci powinni zająć się teraz szkodą parkingową, która przed chwilą zastała zgłoszona. Kiedy zajeżdżamy na komendę, czeka na nas zirytowany mężczyzna. Informuje, że na parkingu za ZOK-iem ktoś uszkodził mu samochód i odjechał. Mężczyzna zdążył zanotować numery rejestracyjne jego hondy. Zaczynają się formalności. Trzeba sprawdzić, do kogo należy samochód sprawcy. Na szczęście system komputerowy teraz funkcjonuje błyskawicznie. Okazuje się, że właściciel hondy mieszka w Złotoryi. Teraz musimy go zaprosić na komisariat. Oczywiście osobiście. Jedziemy na osiedle z nadzieją, że poszukiwany przez nas mężczyzna jest w domu. O cudzie, był. Teraz w jego towarzystwie wracamy do komendy. Młody mężczyzna nie wypiera się tego zdarzenia. Badanie alkotestem wskazuje, że jest trzeźwy. Dlaczego zatem uciekł? Tłumaczy, że nie słyszał uderzenia, bo miał głośno nastawioną muzykę. A dlaczego nie poczuł? To pozostanie dla mnie zagadką. Poszkodowany nie wnosi oskarżenia. Wystarczy mu, że sprawca zostanie ukarany przez policję. Stuzłotowy mandat i „reklama’ w „Echu” to niewielka kara. Ale obaj panowie wydają się usatysfakcjonowani. Przynajmniej kogoś dziś uszczęśliwiliśmy.

Kiedy policjanci zajęci są sprawą szkody parkingowej, kątem oka obserwuję małe zamieszanie za uchylonymi drzwiami. Właśnie przyjechała z Legnicy grupka policjantów z prewencji, która wspomoże po południu lokalne służby. Trwa policyjna akcja, więc taka pomoc jest mile widziana. Nasza zmiana kończy się za dwie godziny. Jak ten czas mija! Jednak nie spędzimy nadchodzących godzin w komisariacie. Jedziemy dalej. Znowu kierujemy się do Wilkowa, ale tym razem mało uczęszczaną drogą koło stawu osadowego. Bywa, że jeżdżą tamtędy kierowcy, którzy mają powód, by omijać bardziej oficjalne drogi. Teraz jest tu jednak pusto. Oddycham z ulgą, bo nie wiem, jak zniosłabym w radiowozie towarzystwo podchmielonego jegomościa. Wracamy do miasta. W Złotoryi dyżurny informuje nas, że powinniśmy zwrócić uwagę na audi na bolesławieckich numerach. Istnieje podejrzenie, że kierowa może być pod wpływem alkoholu. Za chwilę kolejny komunikat. Na Zagrodzieńskiej doszło do kolizji dwóch samochodów. Jedziemy na wezwanie. Niedługo koniec służby, a tu zaczyna się coś dziać. Kiedy wjeżdżamy na Zagrodzieńską, widzimy na zakręcie leżące części samochodu. Przy zjeździe do dawnego PGR-u stoją dwa samochody. Nie ma wątpliwości, to tu. Widocznie uszkodzony jest czarny golf. Kierowca relacjonuje przebieg zdarzenia. Kiedy jechał pod górę, w stronę Bolesławca, wpadł na niego zmierzający z góry renaut. Prawdopodobnie mokra jezdnia i leżące na poboczu liście sprawiły, że nie wyhamował na zakręcie. Na szczęście ludziom nic się nie stało. Mimo to obaj prowadzący są podenerwowani, pasażerowie również. Badanie alkotestem obu kierowców jest dla nich pomyślne. Niesamowite – przez całą zmianę ani jednego pijanego kierowcy! W golfie uszkodzenia są znaczne: przednie i tylne drzwi, błotnik, alufelgi, listwa. Oględziny samochodu sprawcy kolizji wskazują na wgniecenie błotnika, zderzaka i stłuczenie przedniego reflektora. Obaj kierowcy tracą dowody rejestracyjne. Po równo, co nie znaczy sprawiedliwie, ale prawo jest prawem. Kiedy trwają czynności typowo biurokratyczne (co najmniej pół godziny), nadjeżdża audi na bolesławieckich numerach. To samo, o którym mówił w komunikacie dyżurny. Policjant zatrzymuje kierowcę pod pretekstem rutynowej kontroli. Starszy mężczyzna jest widocznie zmęczony długa drogą, ale badanie alkotestem wskazuje zerowy wynik. Cóż, ktoś na szczęście się pomylił. Policjant sugeruje, żeby kierowca jechał ostrożnie, a najlepiej wypoczął.

Na nas też czas. Mnie również przyda się wypoczynek, a szczególnie filiżanka ciepłej herbaty z imbirem. Tę wypiję już w domu. Wcześniej pod komendą pożegnam się z moimi towarzyszami. Okazuje się, że nie taki diabeł straszny, jak go malują. I niepotrzebnie policjanci bali się blondynki z zepsutym dyktafonem.

 

 

Iwona Pawłowska

Ten wpis został opublikowany w kategorii Reportaż. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *