Damy i rycerze

Dla bractw rycerskich sezon intensywnej pracy i zabawy trwa od wiosny do jesieni. Już na początku roku amatorzy rycerskich klimatów wiedzą, gdzie spędzą kolejne weekendy. W grafiku imprez X Śląski Turniej na zamku w Grodźcu stanowił ważny punkt. Co prawda to nie Grunwald, ale tu, w perełce ziemi złotoryjskiej, zjawili się zbrojni w miecze i łuki postawni mężczyźni i ich białogłowy. Nie zabrakło też dzieci. Czym zajmują się rycerze – wszyscy wiedzą, co podczas turniejów robią damy dworu, jest mniej oczywiste.

Bożenę z bractwa Grodu Chojnów spotykam na podzamczu. Jest to atrakcyjna niewiasta, odziana w suknię z epoki. Siedzi na pieńku koło fosy. W tym czasie na zamku trwają pojedynki. Ona jest pogrążona w rozmowie z mnichem i jakimś malcem. Stanowią intrygującą grupę. Na szczęście dla mnie również bardzo komunikatywną. Pyta pani, co robią podczas turnieju damy dworu? Panie zajmują się tańcami, robótkami, przygotowują rycerzy do walki. Czasami cerują ubrania. Kiedy mężczyźni walczą, my ich dopingujemy. Wczoraj, kiedy nasi rycerze zdobywali zamek, bardzo przeżywałam. A kiedy jeszcze usłyszałam tę piękną muzykę [muzyka filmowa Preisnera – dop. I. P.], to było niesamowite wrażenie. Czułam się wspaniale. Ja w ogóle kocham te klimaty. Od dziecka zbierałam starocie, przebierałam się. Kobiety z bractw rycerskich muszą być przyzwyczajone do trudnych warunków bytowych podczas imprez. Trzeba zapomnieć o luksusie. Życie przypomina obóz harcerski. Śpi się w namiotach – co prawda stylizowanych na te z epoki, ale zawsze to tylko płachty brezentu. Posiłki przyrządza się przy ognisku. A trzeba jeszcze zachować olśniewający wygląd, jak przystało na damę dworu. Jesteśmy przyzwyczajone do wszystkiego – mówi Bożena. „W cywilu” Bożena jest handlowcem i matką dwóch chłopców. Synowie już połknęli rycerskiego bakcyla i jeżdżą z mamą na większość imprez. Teraz ich tu nie widzę, gdzieś biegają, pewnie zaginęli w boju – śmieje się Bożena. Dla niej bractwo to zabawa. Nie zarabiamy na tym. Jak jest jakiś sponsor imprezy, to zwraca nam koszty – wyjaśnia.

„Mnich” Ryszard (Pracownia Artystyczna Będzin – jak sam się przedstawia) jest z Chorągwi Pomezańskiej. Jego strój to przejaw wygodnictwa. Nie tylko nie musi go przebierać, gdy zmienia się charakter imprezy, np. ze średniowiecznej na renesansową, ale również unika pojedynków. Czasami rozgrzeszam kogoś przed śmiercią – wyjaśnia swój udział w turnieju. A tak na poważnie, dlaczego tu jestem? To złożona sprawa. Po pierwsze: prowadzę pracownię tkanin artystycznych, rzeźby i biżuterii. Tu mam rynek zbytu. Po drugie: kształcę dużo młodych ludzi, żaczków, ubieram ich w moje stroje. Są to dzieci z trudnym startem, pomagam im. Mogą bywać ze mną, tworzyć. Bardzo często wyjeżdżamy: od Lęborka po Grunwald. Zapraszają nas do Czech, Holandii. Jeździmy na każdy turniej. Ja się w tym rozkochałem i w tym tez widzę przyszłość ”moich” dzieciaków. To naprawdę dobra metoda na poznawanie świata. Dlatego uważam, ze zafundowałem mojemu synowi najlepsze wakacje. Zobaczył całe rycerstwo. Ja sam już zwiedziłem pół świata.

Syn Ryszarda – giermek Mateusz ma dopiero 11 lat, ale wiedzy historycznej mógłby mu pozazdrościć licealista. Świetnie jeździ konno. Na razie nie może walczyć, jego funkcja sprowadza się do ładowania prochem i gazetami broni palnej. Był już pod Grunwaldem, jednak z rozczarowaniem wspomina bitwę: Byłą bardzo krótka. Tylko 47 minut, a przygotowań 2 godziny. Wszystkie bitwy są inscenizowane – zdobycie zamku Grodziec też. Jedynie pojedynki sędziowskie są na serio. Zwykle to jest teatr, jak na przykład wczorajsze egzekucje: wieszanie na hakach, wbijanie na pal – wyjaśnia. Mam wrażenie, że Mateusz mógłby być niezłym rzecznikiem prasowym swojej chorągwi. Buzia mu się nie zamyka. Stąd wiem, czym się różni bractwo od chorągwi (chorągiew – armia rycerzy zrzesza bractwa, tak jak powiat gminy), jakie warunki trzeba spełnić, aby stać się rycerzem. Tu uwaga: w chorągwi pomezańskiej trzeba mieć udokumentowane pochodzenie szlacheckie. Teraz wiem, że stoi przede mną jedenastoletni giermek herbu Łodzie i Mora. Do bractwa można wejść bez herbu, ale nie można zostać rycerzem. W ogóle, żeby pasowali na rycerza, trzeba przejść okres próbny od 6 do 9 miesięcy, posługiwać się mieczem, łukiem. Ja dopiero się uczę. Ale koledzy już mi zazdroszczą. Muszę im opowiadać, jak było na turniejach, bo nie dają mi żyć. Czasami przywożę im pamiątki. Rycerstwo to również obyczajowość dworska. Mateusz nie szczędzi mi szczegółów i w tej kwestii. Wie pani, że podczas uczty nie może paść z ust rycerza żadne brzydkie słowo, jeśli przy stole siedzą damy dworu. Tak było też wczoraj na biesiadzie. Inne nakazy związane są z białą bronią. Możemy ją nosić podczas turniejów, w obozie, ale kiedy impreza się kończy, nie jesteśmy już w strojach, nie wolno nam chodzić z nożem lub mieczem. To jest wykroczenie przeciwko kodeksowi rycerskiemu. Zasad jest dużo. Kobiety muszą strzelać z łuku, ponieważ kiedy nie było w zamku mężczyzn, to białogłowy broniły grodu. Faktycznie, na podzamczu nie brakuje kobiet, które ćwiczą się w sztuce łuczniczej. Na pytanie, jak podoba mu się Grodziec, odpowiada: Zamek jest bajkowy. Widzieliśmy już wiele budowli, ale ten to perełka. Jest biedny, ale piękny. Gościna też jest świetna, jest wszystko. Wczoraj była biesiada i jedliśmy kurczaki, śliwki, ciasto. Rano wszyscy pojechali na mszę, a potem znowu zaczęli się bawić. Każdy turniej to jednak dla rycerzy nie tylko zabawa, ale także ryzyko kontuzji. Pod Grunwaldem koń zrzucił rycerza i jeszcze go kopnął. Gdyby nie zbroja, to by go zabił. Czasami zdarzają się połamane nogi, wybite palce.

Mateusz prowadzi mnie do trzech rycerzy z Bractwa Grodu Chojnów. Panowie właśnie wkładają na siebie „służbowe” stroje, co nie jest na pewno zajęciem prostym. Sama kolczuga waży kilkanaście kilo, a jeszcze naramienniki, „nogi”, hełm. W takim ubraniu nie da się długo wytrzymać. Ja najdłużej w blachach biegałem 11 godzin – mówi jeden z rycerzy. Kiedy pytam o bezpieczeństwo ich zabaw, Szef odpowiada: My nie jesteśmy brutalni. Ale kiedy jest walka, adrenalina rośnie. Zdarzają się rany. Na jednym z turniejów, kiedy złamałem palec i poszedłem do ambulansu, był tam chłopak, który miał dziurę w policzku, na wylot. Mógł przez nią język wystawić. Opatrzyli mi twarz, a na drugi dzień znowu walczył. Cieszył się, że teraz będzie miał prawdziwą bliznę. Zastanawiam się, co na to żony krewkich mężczyzn. No nic, czasami odradzają, ale to tak, jakby pani ktoś odradził czy zabronił pić poranną kawę. Przeżyje pani, ale co to za życie – filozofuje Szef. Chojnowianie pod Grunwaldem też walczyli w tym roku. Niestety, z racji położenia geograficznego, jako Krzyżacy. Znowu nam dali łupnia, ale my zmienimy historię. W 2010 roku zwyciężą Krzyżacy – odgrażają się.

Odrębną kategorię uczestników turnieju stanowią łucznicy. Nie muszą być rycerzami, by brać udział w zabawie. Taką osobą jest Adam Swoboda – marynarz pływający na statkach dalekomorskich. Pan Adam wyróżnia się strojem. Ubrany jest, z przekory – jak sam mówi, w strój janczara z okresu bitwy pod Warną. Wszyscy ubierają się na modłę zachodnią, a ja i moja żona odtwarzamy wschodnie klimaty. Żona jest branką z haremu. Orientalny charakter jego stroju związany jest z typem broni, z jakiej strzela – łuk wschodni. Łucznictwem zajmuje się już od 30. lat. W młodości traktował to nawet wyczynowo. Potem sport porzucił, ale miłość do łuku pozostała. Komu zależy na strzelaniu, znajdzie okazję do tego zajęcia. Turnieje rycerskie sprzyjają również amatorom łuku. Żyłka współzawodnictwa zawsze gdzieś drzemie w człowieku, a na turniejach można z innymi powalczyć – wyjaśnia p. Adam. Cieszy się, że ruch rycerski w Polsce odżył. Jak tylko pozwala mu na to czas, uczestniczy w większości imprez tego typu. Wie, że spotka na nich swoich znajomych – innych zapaleńców strzelania. O łuku opowiada w dużym entuzjazmem.. Jest kilka typów łuków: angielski, mongolski, turecki. Rozpoznaje się je po kształcie. Łuk turecki jest jednym z najdoskonalszych, jakie kiedykolwiek wymyślono. Jest to łuk refleksyjny i kompozytowy. Robi się go z drewna, rogów, ścięgien zwierzęcych, w odróżnieniu od najpopularniejszego, angielskiego, który wykonuje się z jednego kawałka drewna. Ten drugi potrafi jednak przebić nawet zbroję rycerską. Wschodnie łuki są delikatniejsze. Wynika to z innej taktyki walki, odmiennego ubioru wojowników w Europie i Azji. Cały Wschód był lekko ubrany, był bardziej mobilny. Dlatego strzały z łuków wschodnich musiały lecieć na dużą odległość. Łuk turecki jest kapryśny, jak kobieta – śmieje się pan Adam. Trzeba go nawet masować. Jest wrażliwy na pogodę, wilgoć. Powinien być przetrzymywany w specjalnej skrzyni. Pan Swoboda, choć posiada oryginał, wozi ze sobą kopię łuku tureckiego. Nie tylko ze względu na warunki pogodowe, ale i cenę broni. Oryginał kosztuje ok. 5 tys. dolarów. Nie jest więc to tanie hobby. Ale czego się nie robi, by odreagować stres codziennej pracy. Ja na takich imprezach chcę zapomnieć o morzu, o wodzie – wyjaśnia marynarz.

Rycerzom, giermkom i damom dworu podczas turnieju towarzyszą również kupcy, których kramy rozstawione są nieopodal fosy. Można zaopatrzyć się tu w kompletną zbroję rycerską. Płatnerze, dwa małżeństwa ze Świdnicy i Legnicy już zbierają się do odjazdu, ale chętnie dzielą się informacjami na temat produkcji kolczug, mieczy, hełmów. Kolczugi robi się długo, bo jest to ręczna i mozolna praca. Każde kółko zaciska się osobno. Jedne są z drutu ocynkowanego, inne nie. Taka kolczuga, jak pani widzi, kosztuje 500 złotych, ale żeby ubrać rycerza, trzeba wydać od 5 do 7 tysięcy. Przecież trzeba jeszcze kupić resztę zbroi, miecz i hełm. Miecz powinien wytrzymać przynajmniej jeden sezon. Ale wszystko zależy od temperamentu rycerza. Zwykle są tępe. Nie powinno się ich ostrzyć, chyba, ze klient napisze specjalne oświadczenie, że chce mieć ostry. Robimy typowe miecze średniowiecze. Na takie jest zbyt. Ważne też żeby były dopasowane do ręki – wyjaśniają fachowcy, małżeństwo ze Świdnicy. Miecze nie są lekkie 1,5 – 2,5 kilograma. Wszystko zależy od typu broni. Inny kawał żelastwa, bez jakiego nie byłoby rycerza, to hełm. Płatnerz – hobbysta z Legnicy wykonuje jedną sztukę na tydzień. Nie jest to pewnie efektywne zajęcie, ale produkt końcowy może budzić podziw. Przede mną leżą rozmaite warianty rycerskich nakryć głowy: psi pysk, czapka frygijska, hełm garnczkowy, kapalin …Rzemieślnik z Legnicy w swojej ofercie ma również coś dla pań – legendarne pasy cnoty. Na pytanie, ile kosztują, odpowiada z uśmiechem: to zależy, na ile ceni się cnotę.

Legniccy płatnerze nie tylko produkują zbroje, ale sami też bawią się w rycerstwo – on walczy z mieczem w reku, ona strzela z łuku. Najpierw robiłem zbroję dla siebie. Byłem rycerzem, i trzeba było się dozbroić Kiedyś te rzeczy były drogie i niedostępne. Potem okazało się, że jest zapotrzebowanie na to, co wyprodukowałem – wyjaśnia legniczanin. Żona mi też pomaga, a najbardziej tym, że już przestała marudzić, dlaczego ciągle mnie nie ma.

A tak naprawdę to świetnie się tym bawimy.

Nic dodać, nic ująć – z tą konkluzją wracam ze średniowiecznych klimatów do całkiem współczesnej Złotoryi.

 

 

Iwona Pawłowska

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Ten wpis został opublikowany w kategorii Reportaż. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *