Robi się wiosna, powoli, powoli, ale jest jakaś szansa, że do marca zdąży. A przynajmniej do dwudziestego. Mokro się zrobiło, wszystko znowu pływa i stopniały brud odsłania jeszcze większy bałagan. Psie kupy straszą z każdego trawnika i chodnika. Cudem jest w te pamiątki po czworonogach nie wejść. Dziś z tego powodu uprawiałam slalom gigant na chodniku w Legnicy, gdzie zawiodła mnie chęć obcowania ze sztuką („Pracapospolita”). Pojechałam z młodzieżą, by ją ukulturalnić, ale wątpię, czy słowa płynące ze sceny ułatwiły mi zadanie. „Mięsem” rzucano często i obficie, ale jakże soczyście ;). Choć język był mocny i brutalny (zupełnie zasadnie), to treść momentami liryczna. Jednak widać, że ta tonacja nie jest zbyt popularna w dzisiejszym teatrze, więc trzeba ją było pokryć sarkazmem i ironią. Konkluzja wyjęta z puenty trąci goryczą: to co świat pcha do przodu znajduje sie w naszym portfelu, sejfie lub na koncie bankowym. A skoro o zasobach mowa, to dobrze, że luty jest krótki i do wypłaty niedługo :).
Jutro spotkanie klubowe. Coraz bardziej wychodzi mi to bokiem. Raz prawym raz lewym. Zamiast konstruktywnych uwag na temat warsztatu czas zajmują zgadywanki, kto mógł zrobić to zdjęcie? Dziecinada.