Transfer (przesiedlenia)

 

not. Tomasz Wysocki

 Zaśpiewaliśmy “Gdy się Chrystus rodzi”. Niemcom bardzo się spodobała ta kolęda, prosili byśmy ją jeszcze raz zaśpiewali. Potem oni zanucili – “Stille Nacht”. Przy drugiej zwrotce dołączyliśmy do nich, oni śpiewali po niemiecku, my ciągnęliśmy “Cichą noc” po polsku – o pierwszej wigilii po przesiedleniu opowiada Zygmunt Sobolewski, wrocławianin, bohater spektaklu “Transfer!” Jana Klaty

Urodziłem się w 1933 roku w Wysuczce, średniej wielkości wiosce koło Borszczowa na Kresach.

Mieszkaliśmy koło siebie, Polacy, Ukraińcy, Żydzi. Kiedy katolicy świętowali, grekokatolicy też mieli wolne. W ich wigilię, która wypada 6 stycznia, Polacy obchodzili tak zwaną małą wigilię. Dzieliliśmy się opłatkiem według naszej tradycji, a kiedy w święta przychodzili do nas zaprzyjaźnieni Ukraińcy, to przynosili chleb do podzielenia się.

W sąsiedniej miejscowości, gdzie nie było kościoła, Polacy chodzili na nabożeństwa do cerkwi. Szanowaliśmy się wzajemnie, przecież żyliśmy koło siebie od pokoleń. Wszystko skończyło się 1 września w 1939 roku, kiedy pojawili się najpierw Rosjanie, a potem Niemcy.

W 1945 r. uciekliśmy przed banderowcami najpierw do Borszczowa, w sierpniu wsiedliśmy w pociąg i po tygodniu jazdy dotarliśmyy do stacji Brochów we Wrocławiu. Dostaliśmy przydział i dojechaliśmy do Rogowa Sobóckiego. Ojciec nas tam zostawił i z innymi mężczyznami poszedł szukać domu. Wrócił następnego dnia, powiedział: jedziemy dalej.

Trafiliśmy do Królikowic koło Sobótki. Wjeżdżamy na podwórko, a tam stoją Niemcy, właściciele – Teisler z żoną i synem Wernerem. Matka zaczęła robić ojcu awanturę, że jak teraz mamy mieszka z Niemcami? Ojciec tłumaczył, że to na jakiś czas, najwyżej na pół roku, potem wrócimy do siebie.

Z rodzicami, bratem i siostrą zajęliśmy pokój na poddaszu, Teislerowie zostali na dole, w dwóch pokojach z kuchnią.

Zapewne Niemcy nie czuli się zbyt pewni siebie, przecież obcy władowali im się do domu. Jednak mieli świadomość, że my też zostawiliśmy cały dobytek na wschodzie. Poza tym, ta sytuacja byłą wynikiem wojny wywołanej przez Niemców. Nie szukaliśmy na nich odwetu, ale Teisler miał świadomość, że Niemcy dali się zbałamucić Hitlerowi. On sam należał do NSDAP, a starszy syn był w SS.

Zżyliśmy się z nimi. Z innymi Polakami mówiliśmy o nich: “nasi Niemcy”, albo “mój Niemiec”. Nie mogło być inaczej, skoro mieszkaliśmy razem. Moi rodzice i Teislerowie razem pracowali w polu, ojciec z Josefem pędzili bimber, według przepisu mojego ojca, bo był bardziej klarowny i mocniejszy.

Przed pierwszymi wspólnym świętami zaprosiliśmy Teislerów do siebie, do pokoju na poddaszu. Przystroiliśmy choinkę, okazało się, że matka miała schowane ozdoby choinkowe, jeszcze z naszego domu: gwiazdę nakładaną na szczyt drzewka, aniołki, świece i małe lichtarzyki do nich.

Teislerowa przyniosła ciasto z kruszonką. Matka przygotowała kutię, uszka i śledzie. Było skromnie, nie dostaliśmy prezentów, ani słodyczy. Pamiętam zaskoczenie Teislera, kiedy ojciec podszedł do niego z opłatkiem. Niemcy nie znali tej tradycji. Po kolacji wigilijnej ojciec wyciągnął guzikówkę, taką małą harmonię, którą kupił miesiąc wcześniej na szaberplacu przy dzisiejszym pl. Grunwaldzkim. Zaśpiewaliśmy “Gdy się Chrystus rodzi”. Patrzyłem na matkę, miała ładny głos. Ojciec też dobrze śpiewał, ja bardziej buczałem niż śpiewałem. Niemcom bardzo się spodobała ta kolęda, prosili byśmy ją jeszcze raz zaśpiewali.

Potem oni zanucili – “Stille Nacht”. Przy drugiej zwrotce dołączyliśmy do nich, oni śpiewali po niemiecku, my ciągnęliśmy “Cichą noc” po polsku.

Na pasterkę poszliśmy razem do kościoła w Wierzbowie. Zresztą, zawsze chodziliśmy razem do kościoła. Pasterkę poprowadzi ksiądz Polak i dotychczasowy Niemiec. Do tej pory tylko Niemiec odprawiał nabożeństwa.

Kilka dni później Teislerowie oddali nam swoją kuchnię, mogliśmy przenieść do niej część rzeczy, zrobiło się trochę wygodniej.

Przeżyliśmy razem prawie dwa lata. Wiadomo było, że Niemcy kiedyś wyjadą. Nakaz opuszczenia Polski dostali latem 1947 roku. Ojciec pomógł im się spakować, zawiózł na dworzec w Kątach Wrocławskich, dał Teislerowi bańkę bimbru. Matka i Teislerowa popłakały się przy pożegnaniu.

Pamiętam bardzo dobrze ten wieczór wigilijny, kolejnego prawie wcale. Rzeczywiście, jest w tym dniu coś magicznego. Dzisiaj porównuję ten czas do tego, jak żyliśmy przed wojną na wschodzie. Ludzie innych kultur, wyznań, tradycji mogli i potrafili się dogadać, razem pracować bez konfliktów.

*Zygmunt Sobolewski, wrocławianin pochodzący z Kresów, bohater spektaklu “Transfer!” w reż. Jana Klaty

Więcej… http://wroclaw.gazeta.pl/wroclaw/1,35751,8864597,Bohater__Transferu__wspomina__Wigila_ludzi_roznych.html#ixzz190dF22js

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *