Niniejszym tekstem powracamy do spotkań z przewodnikami po ziemi złotoryjskiej. Dziś oddajemy głos Grażynie Staronce.
Iwona Pawłowska: Jak Pani ocenia zainteresowanie turystów Złotoryją?
Grażyna Staronka: Nie najlepiej. Mam wiele zleceń na oprowadzanie turystów, ale zazwyczaj po okolicach, a nie po samej Złotoryi czy jej otoczeniu.
Dlaczego tak się dzieje?
Nie mam pojęcia. Zastanawiałam się, czy nie jest to winą słabej promocji miasta i jego okolic. Ostatnio miałam grupę z Polkowic i niemalże siłą zawiodłam ją do miasta. Przebiegli po rynku i tyle. A przecież Złotoryja jest piękna, warta grzechu. Jednak turyści wolą wszędzie wokół, a nie tu.
Wszędzie wokół, czyli gdzie?
Na przykład lubią Chełmy – park krajobrazowy. Chętnie jadą do Jawora czy Świdnicy. Zahaczają o Bolków. Nie mówię już o Kotlinie Kłodzkiej – to już standard. Zastanawiam się, dlaczego Złoty Stok ma taką popularność? Ale tam się ciągle coś dziej, coś się tam robi. Umieją wykorzystać historię i walory miasta.
Złotoryja powinna bardziej błyszczeć w świadomości turystycznej, takie mam odczucie.
To jaką znaleźć na to receptę?
Właśnie, jaką? Chwalimy się przecież miastem. Chwalimy się złotem.
Atrakcje w Złotoryi mamy. Dwa piękne kościoły, w tym wirydarz w klasztorze. Zwykle polecam wieżę kościoła, oczywiście biorę pod uwagę kondycję turystów. Poza tym wieża funkcjonuje jak funkcjonuje, nie zawsze można się tam dodzwonić. Szkoda, że nie jest to własność miasta. Częściej prowadzę turystów na basztę, tym bardziej, że jest to opcja bezpłatna. Różne grupy wiekowe mogą też z wejścia na basztę skorzystać, bo nie jest to wysokość nie do pokonania. Nawet, kiedy nie ma najlepszych widoków z powodu pogody, to przynajmniej z góry wycieczki mogą pooglądać miasto. Proponuję też Aurelię, ale o ile dla dzieci to atrakcja, to dla dorosłych już mniej. Muzeum Złota jakoś mnie osobiście nie pociąga…
A inne symbole miasta?
Wilcza Góra – to kiedyś, teraz z niej już niewiele zostało, poza tym trudnodostępny to teren. Omijam już łukiem skalne wodospady, jaskinie krasowe.
Dlaczego?
Teren jest trudny, boję się o turystów. Szczególnie, kiedy są dzieci. Dlatego wolę Krucze Skały. Zalew złotoryjski też jest atrakcją dla turystów. Tak naprawdę trasy zależą od grup, od pogody, od czasu, jakim turyści dysponują, od wielu czynników…
Co poza Złotoryją przyciąga turystów?
Na pewno Grodziec, mam na myśli zamek. Coraz częściej odwiedzamy Sokołowiec, gospodarstwo agroturystyczne Agat, które organizuje wyprawy na kamienie. Szczególnie podoba się to dzieciom. Zainteresowanie budzą też Wielisławka i Ostrzyca.
Jako przewodniczka woli pani mówić turystom o historii czy przyrodzie?
Specjalizuję się w przyrodzie. Wole o niej opowiadać. Współpracuję też z fundacja ekologiczną i to moje spojrzenie może się wydać nieco skrzywione.
Jakie ma Pani sposoby, by uwieść grupy?
Lubię te wyzwania. Każda grupa to inne potrzeby, inne odczucia, inne gusty, do każdej trzeba podejść indywidualnie. Poza tym traktować to jako przygodę i lubić swoją pracę. Z każdą grupą rozstaję się z uśmiechem.
To był Pani plan na życie?
Kiedy straciłam pracę w gazecie [Gazeta Złotoryjska – dop. I.P.], wyciągnęłam swoje uprawnienia, które zdobyłam jeszcze na urlopie wychowawczym i postanowiłam zacząć nowy rozdział. Na pewno nie nudzę się. Za każdym razem przeżywam swoje zadanie inaczej. Grupy mam rozmaite: od maluszków po emerytów. Mam nawet pod opieką dzieci specjalnej troski, kalekie, na wózkach, więc nie popadam w rutynę. Poza tym muszę dostosować program na bieżąco do oczekiwań turystów i sytuacji. Raz Praga dokładnie i leniwie, innym razem w pigułce, bo się grupa śpieszy. Nie mogę narzucać swojej woli, trzeba być elastycznym.
Woli Pani wycieczki dzieci czy dorosłych?
Nie ma reguły. Lubię grupy aktywne. I przede wszystkim niepijące. Ale ma fart, bo dostają mi się bardzo grzeczne grupy J. Świadome, kulturalne. Jak jest wielkie picie, to jest i chamstwo od razu. A tego nie doświadczam, więc chyba to jakiś dar losu dla mnie.
Skąd najczęściej przyjeżdżają do nas turyści?
Kiedyś to była Wielkopolska. Teraz już nie ma reguły.
Czym kusi Pani grupy, by zobaczyły miasto?
Zabudową rynku. Chociaż nasz rynek nie ma tu klimatu, na przykład muzyki. Uwielbiam grajków ulicznych, więc jak już się jakiś pojawi, zawsze rzucam mu pieniądze. Brakuje nam kramików.
Koszmarem jest wjazd do Złotoryi od strony Wilkowa. Ja się wstydzę trochę miejsca przy światłach. Kto to tak wymyślił? Te konstrukcje targowiska należałoby jakoś przykryć, zasłonić…Nie jest to właściwa wizytówka miasta. Jadąc z grupami od strony Lubina, Polkowic, mogę opowiadać, że tu są kobiety o złotych sercach i mężczyźni o złotych rękach, a zmarli spoczywają w złocie, ale kiedy turyści widzą szkielety konstrukcji na targowisku, czar pryska.
Jest naprawdę tak źle?
Uwagę odwracam murami obronnymi, bo niejedno miasto wpędzają one w kompleksy. Po liftingu nieźle się prezentują. Opowiadam też o kościele p.w. NNMP i istniejącej tam studni, a to jest prawdziwy hit. Tylko ciężko zatuszować pierwsze wrażenie, jakie prowokują te rusztowania na bazarze. Nie wiem, jak to jest, że Czesi są takimi estetami krajobrazu, a my – po sąsiedzku – takimi bałaganiarzami? Planując inwestycję, trzeba popatrzeć przestrzennie.
Mam też zastrzeżenia do oznakowania drogi prowadzącej do Aurelii, no i do samej drogi. Autokarom trudno się tam przecisnąć.
Smuci mnie, że nic się nie robi, by to wszystko zmienić.
Może by tak brać przykład z Dobkowa? Tam tyle się dzieje. Jakby tak wykorzystać potencjał tkwiący w Vitbisie, zagospodarować tych turystów, którzy przyjeżdżają najczęściej w listopadzie czy grudniu, by zobaczyć, jak się produkuje bombki…Jakby tak ich zachęcić, by przyjechali tu jeszcze raz wiosną, zarazić ich Złotoryją. Może to byłby strzał w dziesiątkę. Myślę, że warto też pomyśleć o banerach przy wjeździe do miasta. Pokazać na nich nasze atrakcje.
Turyści wyrażają wprost swoje niezadowolenie?
Nie, nie słyszę pomruków, inna rzecz, że w autokarze zwykle rozmawiam z szybą 😀 Ale myślę, że co bardziej wrażliwi estetycznie, patrząc na miejski krajobraz czują pewien zgrzyt.
Kiedy Pani tak jeździ po świecie, to czego zazdrości innym krajom?
Przede wszystkim tego ładu przestrzeni, harmonii. W porównaniu z innymi miastami brakuje mi tu też bazy gastronomicznej, klimatycznych knajpek, ogródków z parasolami na rynku. Teraz nie ma gdzie pójść z turystami. I czego mi przede wszystkim brakuje? Współpracy, chęci dogadywania się między miastami, by promować się wspólnymi siłami. Bez tego nie będzie turystyki.
Z Grażyną Staronką rozmawiała Iwona Pawłowska