Siedzę i czekam na maturzystów. Przyjdą – nie przyjdą? Na dwoje babka wróżyła. Zasadniczo to wczoraj byli, może wystarczy. Z nauką, jak ze wszystkim, nie wolno przesadzać.
Nie przyszli. Widocznie już wszystko umieją. Przecież gdyby jeszcze potrzebowali lekcji, przyszliby. Są dorośli i odpowiedzialni – tak mówi mi wrodzona naiwność.
Nie przyszli, bo już jest po radzie. Oceny klepnięte. A do matury pouczą się dzień przed. Włączą sobie jeden z wielu podcastów w necie, gdzie jakaś „babka od polaka” czy „facetka od polskiego” lub inny nauczyciel roku w telegraficznym skrócie podadzą polonistyczny fast food. Poza tym są ważniejsze sprawy, bo trzeba obiegówkę podbić, ciuch na apel kupić, przecież raz w życiu odbiera się świadectwo ukończenia szkoły. A i trzeba jeszcze na korki z matmy zdążyć – prostuje cyniczna ciemna strona mej natury.
Nieważne, kto w tej psychomachii ma rację. Ja sobie posiedzę, poczekam, pobiję z myślami, napawając się ciszą… tą ciszą przed burzą. I przy okazji tego napawania, podziękuję Bogu za to, że już mam swoją maturę