
Im bliżej rozpoczęcia roku szkolnego, tym więcej doniesień o tym, ilu nauczycieli opuszcza na zawsze szkolne mury i zmienia zawód lub odchodzi do placówek prywatnych. Kolejni nauczyciele mówią: dość upokarzania, a naczelny arogant w rządzie zajmujący się chyba za karę edukacją twierdzi, że informacje o pustoszejących pokojach nauczycielskich to bzdury, dezinformacja, próba siania zamętu, bo problemów nie ma. Zresztą “za jego czasów” też były zastępstwa i geografii uczyła go emerytka (wtedy na emeryturę szli pięćdziesięciolatkowie – panie ministrze) Zaklinanie rzeczywistości to sztuka do perfekcji opanowana przez tuzów tej władzy.
Tylko nauczyciele wiedzą, jaka jest prawda, ale z tą prawdą nie mogą przebić się do pozostałych. Społeczeństwo tradycyjnie ma w nosie (by nie powiedzieć dosadniej) edukację. Dopóki trwają pikniki 800 plus (de facto na koszt tegoż społeczeństwa), dopóki na konta obywateli będą płynąc dodrukowywane pieniądze z tak zwanych czternastek, dopóki jest chleb i są igrzyska, o nauczycielach i szkole będzie mówić się tylko w kategoriach obciążenia budżetowego, czyli pasożytnictwa.
Jestem w przededniu pierwszej w tym roku szkolnym rady pedagogicznej. Już jutro usiądziemy w sali, by przedyskutować stan przygotowania do, mówiąc językiem seriali, kolejnego sezonu. Już wiem, że kilkoro nauczycieli w tym roku postanowiło wykorzystać prawo do urlopu zdrowotnego. Wiąże się to z szukaniem zastępstw i kolejnymi nadgodzinami dla tych, którzy zostali. Niedawno znajoma, niezwiązana ze szkołą, powiedziała mi: „ciesz się, że masz nadgodziny, więcej zarobisz”. Może gdybym nie była polonistką, może gdybym nie traktowała serio swojej pracy, brałabym te dodatkowe godziny (czyli jeszcze pół etatu) z pocałowaniem ręki dyrektorki. Jednak uczę przedmiotu maturalnego, sprawdzam setki obszernych prac w półroczu, co skutecznie wypełnia mi popołudnia i weekendy. Każda dodatkowa klasa, szczególnie bardzo liczna, to kolejne godziny spędzane nad wypracowaniami i testami, bo ciąży na mnie odpowiedzialność przygotowania dzieciaków do egzaminu. Gdy go obleją, nie będą ani oni, a tym bardziej ich rodzice, szukać przyczyn w uczniowskim lenistwie, niechęci do czytania lub pisania, nagminnej prokrastynacji, tylko w warsztacie pracy polonisty. “Kiepska jest” – podsumują.
Jesteśmy oceniani przez uczniów, rodziców, dyrektora, starostę, kuratora i – czego nie umiem zrozumieć – przez samych siebie. Patrząc na internetowe komentarze, widzę, że do nauczycieli już nikt nie ma szacunku. Pauperyzacja zawodu trwa w najlepsze. Nic dziwnego, że ludzie nie wytrzymują pogardy i presji, więc odchodzą tam, gdzie zarobią więcej niż najniższa krajowa i nikt im nie wypomni mitycznych 18 godzin przy tablicy
To chyba pierwszy taki początek roku, kiedy im zazdroszczę i żałuję, że nie jestem tak odważna, a przede wszystkim o jakieś 10 lat młodsza.
Ale tak naprawdę nie wiem, po co to piszę, kogo to jeszcze zainteresuje, kiedy orkiestra na Titanicu skocznie gra.