Przy okazji zupy

To było osiem lat temu, kiedy w jednej z fajniejszych lokalnych restauracji slow food zamówiłam zupę krem z pokrzyw. Wcześniej nie przypuszczałam, że ten popularny chwast, który kojarzy się ze swędzącymi bąblami na skórze po bliskim z nim kontakcie, może być tak wykwintnie spożytkowany. Zafascynowana tym smakiem od ośmiu lat co roku w sezonie przyrządzam zupę z pokrzyw i zachwycam się nie tylko jej wykwintnością, ale też soczystozieloną barwą. W tym roku ledwie zdążyłam z tym gotowaniem, bo pokrzywy niespodziewanie szybko wyrosły i już się zabierają do kwitnienia, co oczywiście nie jest korzystne dla walorów smakowych 😉.

W tym roku w ogóle wszystko jakoś dziwnie ułożyło się w czasie w kwitnieniem, owocowaniem. Miesiąc temu zakwitły czereśnie – dwa tygodnie przed terminem, to samo z bzami, kasztanami – które zwykle towarzyszą maturom. W połowie kwietnia na krzewach porzeczek były już owoce. Rośliny ścigały się z czasem i ze sobą. Aż przyszedł mróz i zakończył całą zabawę. W efekcie nie będzie ani czereśni, ani porzeczek, ani morwy, ani winogron. Lato zapowiada się smutno i biednie. Drzewa orzechowe stoją z zasuszonymi liśćmi, jakby to był początek października a nie maj.

Dziś szłam na spacer i patrzyłam na fioletowe łubiny, które powinny pojawić się w czerwcu, na tulipany – epigonów wczesnej wiosny, na przekwitły rzepak oraz żółty żarnowiec, jako jedyny kwitnący w swoim czasie. I przyszło mi na myśl, że jakiś inspicjent pomylił scenografię w tym całym przedstawieniu. Ciekawe co z resztą spektaklu w tym teatrze absurdu 😉

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *