Greckie klimaty

Złotoryja od kuchni /Greckie klimaty/

 Tym artykułem inicjujemy cykl tekstów poświęconych lokalom gastronomicznym w Złotoryi. Od razu zaznaczam: nie jest to rubryka sponsorowana i wszystkie wygłoszone tu opinie są zbliżone do obiektywnych, zakładając, że taka ocena w ogóle jest możliwa.

Wędrówkę po złotoryjskich restauracjach, barach, pizzeriach i pubach rozpoczęłam od nowo otwartego lokalu przy ulicy Górniczej. Nie raz gościłam w greckich restauracjach (niestety tylko na terenie Polski), w związku z tym chciałam skonfrontować swoje wcześniejsze wrażenia z atmosferą  ….

Lokal usytuowany jest przy samej ulicy i to sprawia, że istnieje pewien problem z zaparkowaniem nieopodal samochodu. Dlatego lepiej wybrać się tam pieszo. Nie tylko zresztą z powodu braku miejsc parkingowych, ale o tym za chwilę. Wnętrze jest kameralne i przytulne, jeszcze pachnie nowością. Wystrój imituje śródziemnomorskie klimaty. Pięć ustawionych, trochę niefortunnie, szeregiem stolików gwarantuje miejsce dla ok. 25 gości. Część lokalu przeznaczona dla niepalących jest zdecydowanie mniejsza. Niestety, amatorzy nikotyny w łatwy sposób mogą zatruć atmosferę pozostałym gościom, gdyż obie części oddzielone są raczej symbolicznie.

Karta dań zdecydowanie mnie rozczarowała – kartonik składający się z czterech stron, z czego trzy zapełniały nazwy wysoko- i niskoprocentowych trunków. Ostatnia strona menu była spisem greckich specjałów. Takie proporcje świadczą jasno o charakterze lokalu i chyba nie rokuje dobrze. W pierwszej kolejności zaspakaja się tu pragnienie.

Zamówiłam kawę cappuccino oraz bifteki i turlu. Kawę dostałam po chwili, jednak wcale nie zachwycił mnie jej widok. Nie tak wyobrażałam sobie cappuccino w lokalu. Okazało się, że napój sporządzony został z proszku i zalany wodą. Na powierzchni filiżanki pływały jeszcze nierozpuszczone grudki. Ale nic to – pomyślałam. Pierwsze koty za płoty. Poczekam, co będzie dalej. No i przyszło mi czekać. Chyba pół godziny. W tym czasie mogłam delektować się kawą, czyli żuć i rozgryzać zbrylony proszek. Kiedy kelnerka (trzeba przyznać – bardzo sympatyczna) przyniosła zamówione dania, wpadłam w popłoch. Nie spodziewałam się takiej ilości jedzenia na talerzu. Oprócz zamówionych mięs były potężne ilości frytek (chyba nie jest to grecki wymysł) i, na podanej osobno salaterce, sałatka grecka – w menu oznaczona hasłem surówka. Turlu smakowało nie najgorzej – kawałki mięsa typu gyros wzbogacone o grilowane (?) warzywa. Mięso było miękkie, doprawione, ale nie przeprawione. Gorzej było z bifteki. Kotlet, który przypominał swojski mielony, ale faszerowany serem feta, był zdecydowanie za słony. Sól zabijała wszelkie smaki. Podobnie było z frytkami. Dlatego też zamówienie co najmniej szklanki wody stało się koniecznością.

Sałatka grecka rozczarowała wielkimi, ale nielicznymi kawałkami fety. Mam wrażenie, że była przygotowywana pospiesznie (choć czas oczekiwania na zamówienie nie potwierdzałby tego), dlatego cebula i pomidory przerażały grubością plastrów. Na przyprawach tu też nie oszczędzano, jednak soli było już zdecydowanie mniej.

 Lokal zapewnia dyskrecję podczas konsumpcji, co trzeba pochwalić. Naprawdę nie lubię, kiedy kelner, snując się po sali, wypytuje klientów o doznania smakowe. Inna sprawa, że tu dyskrecja obsługi była daleko posunięta i graniczyła z ignorancją. Po skończonym posiłku długo musiałam czekać na rachunek. Wydaję się, że …. to miejsce dla ludzi, który mają dużo czasu. Gdybym miała – belferskim zwyczajem – wystawić lokalowi ocenę, byłaby to trójka z plusem. Plus za piwo. Prawdopodobnie dobre, niestety tu polegam tylko na opinii smakosza.

 

Iwona Pawłowska

Ten wpis został opublikowany w kategorii Felieton. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *