Na serowo

Złotoryja od kuchni, czyli na serowo w „Wenie”

 Ostatnio przyszła mi wena na „Wenę”. Chciałam zobaczyć, jak wygląda lokal po remoncie. Nie poszłam napychać żołądka, tylko wysondować sytuację. Jednak wypada coś zamówić, gdy już przekroczy się drzwi restauracji. Nie mogłam siedzieć przy stoliku i bez jakiegokolwiek widzialnego pretekstu lustrować ścian lokalu. Przyznaję – są ładniejsze niż przed remontem. Modne tynki, miła kolorystyka, ciekawe tkaniny i ryciny oprawione w ramy, nieźle, nieźle…Miałam dużo czasu na podziwianie, bo zanim kelnerka (miła, uśmiechnięta i nienatrętna) zrealizowała zamówienie, minęło pewnie kilkaset „zdrowasiek”. Dobrze, że nie byłam głodna. Kiedy wyrabiałam sobie zdanie na temat wystroju wnętrza, kuchnia dwoiła się i troiła, by przyrządzić zupę cebulową, oscypek w karczku i wiejski naleśnik oraz wycisnąć… z kartonu sok grejpfrutowy. Zamówiłabym pewnie to, co lubię zdecydowanie najbardziej, czyli pizzę, której smak pamiętam z czasów, gdy „Wena” dopiero wyrabiała sobie markę na złotoryjskim rynku. Jednak pizzy w karcie nie znalazłam L. A szukałam dokładnie. Jak mówią: Jeśli nie masz, czego lubisz, lubisz, co masz. Nie do końca okazało się to prawdą.

Wspomnienie pizzy odnalazłam szybko w zupie cebulowej. Jak sama nazwa wskazuje – zupa cebulowa powinna być cebulowa, a tu niespodzianka…Między kawałkami cebuli pływało coś, co przypominało z wyglądu i smaku gumę do żucia, a było żółtym serem (zamiast do pizzy dodają go teraz do zupy). Nie przyczyniło się to do podniesienia walorów smakowych potrawy. Bez sera byłoby smaczniej i taniej.

Po raz drugi z serem (na własne życzenie dla odmiany) spotkałam się podczas spożywania karczku. Oscypek, nie-oscypek otulony płatem smakowitego, soczystego mięska, polewany sosem, poprawił mi humor. Porcja nie za duża, nie za mała  – do zjedzenia doskonała. Z optymizmem zabrałam się za wiejski naleśnik z sosem czosnkowym. Naleśnik, to nazwa myląca – ostrzegam. Tu odpowiednią jest liczba mnoga. Jeden naleśnik na spodzie , na nim farsz z pieczarek, fasolki, kukurydzy, groszku, boczku, sera (znowu!), na tym kolejny naleśnik – tak wygląda potrawa. Odniosłam pozytywne wrażenie wzrokowo – smakowe.

Niestety nie były to ostatnie wrażenia sensualne. Mój zmysł powonienia, zbyt wrażliwy na dym papierosowy, wystawiłby pewnie lokalowi najniższą notę. Ja jednak biorę pod uwagę i inne przesłanki, dlatego daję „Wenie” 4 z dwoma minusami. Jeden minus za nieodżałowaną, istniejącą tylko we wspomnieniach pizzę, drugi za brak należytej wentylacji w lokalu.

 

Iwona Pawłowska

Ten wpis został opublikowany w kategorii Felieton. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *