W Józefince pod Gruszą

 

Ten dom trzeba było uratować. Od dwudziestu lat straszył pustymi ścianami, między którymi hulał wiatr. Ani Jacek Kramarz ani jego żona Aśka nie mogli się pogodzić, że to dawne siedlisko rodziny, dwustuletni szachulec popada w niełaskę czasu. Aśka pamięta czasy, kiedy przyjeżdżali tam jako młodzi ludzie i czuli ciepło tego domu, goszcząc u dziadków Jacka. Potem wszystko się skończyło. Rodzina się rozjechała, wybrała wygodniejsze i szybsze życie w miastach. Dom stracił duszę.

Z biegiem czasu on sam i jego otoczenie coraz bardziej przypominały ruinę.

Sentyment do miejsca i do tradycji nie pozwolił Kramarzom przejeżdżać spokojnie przez Starą Kraśnicę. Zabudowania w dolince były jak wyrzut sumienia.

Dlatego postanowili wziąć sprawy we własne ręce. Na początku były miesiące zmagań biurokratycznych i prawnych, ponieważ trzeba było załatwić sprawy spadkowe. Na wysokości zadania stanęła bliższa i dalsza rodzina, która, widząc zapał Kramarzów, zrzekała się swoich praw do domu. I tu, jak nigdy, banalne zdanie, że zgoda buduje, pokazało swą prawdę.

Jacek i Aśka wiedzieli, że łatwo nie będzie, bo powierzchnia domu i skala zaniedbań były wprost proporcjonalne do siebie. Finansowo sami by też nie udźwignęli inwestycji. Dlatego poszukali sposobu, by wyremontować siedlisko i jednocześnie nie pójść z torbami, co byłoby naturalną konsekwencją przeinwestowania. Znaleźli na to ciekawy sposób. Aśka założyła firmę i jako przedsiębiorca postarał się o dotacje unijną. Kredyt i pieniądze z UE pozwoliły na urealnienie marzenia. Asia, oczyma wyobraźni, widziała już w starych ścianach przyszły gościniec. Zaczął się remont. Najpierw dach, potem ściany, które odsłaniały przed ekipą coraz to większe niespodzianki. Tak to już jest ze starymi domami. Aśka mówi, że nie szli na żadne kompromisy. Miało być porządnie, dokładnie i stylowo.

Dom nabrał wyrazistości w ciągu dziewięciu miesięcy. Był to czas, kiedy Asia odwiedzając plac budowy, nie raz miała ochotę rwać włosy z głowy. Na straży jej równowagi ducha stał mąż. Jak sama mówi, to on pilnował, by założony plan stał się rzeczywistością. Bez tego stoickiego spokoju Jacka, być może teraz nie siedziałybyśmy w przestronnej jadalni Gościńca pod Gruszą pijąc aromatyczną herbatę w sobotnie popołudnie.

Obecnie dom nie może narzekać na brak duszy. Tych dusz przewija się przez jego wnętrze wciąż więcej i więcej. Niektóre z odległych regionów Polski, a bywa, że nawet z dalekich stron świata. Przyjeżdżają do Starej Kraśnicy, by stąd mieć wygodną bazę wypadową w pobliskie Karkonosze, a jak na wysokie góry sił nie starcza, to penetrują Kaczawskie. zachwycają się pogórzem na tyle, by wrócić tu znowu. Aśka jest szczęśliwa, że ich dom ma już amatorów, powracających wędrowców.

Stara się dać swoim gościom maksimum swobody. Nie chce nikogo krępować nadmierną obecnością, czy też zmuszać do rozmowy. Czasem musi być psychologiem amatorem i odczytywać sygnały płynące od ludzi. Bo przecież nie wszyscy mają takie same oczekiwania względem gospodarzy. Tu Aśce przychodzi z pomocą doświadczenie wypracowane w szkole, gdzie uczyła 20 lat. Umiejętność nawiązywania kontaktów, orientowanie się w niełatwej materii ludzkich emocji – to pedagog z wieloletnim stażem już ma opanowane.

Zastanawiała się, jak jej, nauczycielce, przyjdzie poruszać się w nowej rzeczywistości. Czy, kiedy przyjdzie pierwszy dzień września nie poczuje pustki? Jak się okazało nic takiego nie przyszło. Zajęta Gościńcem nawet nie zauważyła, że jej koleżanki właśnie skończyły wakacje. Jak sama mówi – od kilku miesięcy sama jest uczniem. Uczy się biznesu, marketingu, księgowości…Nie jest łatwo. Najtrudniej jej idzie promowanie Gościńca. Ostatnio jednak przekonała się do facebooka i założyła funpage (dzięki któremu i ja odkryłam Gościniec). Jak się okazuje był to strzał w dziesiątkę. Cieszy się też, że może liczyć na tzw. marketing szeptany. Okoliczne pensjonaty i gospodarstwa agroturystyczne czasem podsyłają jej gości. Na tym polu współpraca układa się wyśmienicie. Nie dostrzega tu Aśka żadnych przejawów niezdrowej konkurencji. Sama współpracuje z pensjonatem Villa Greta. Jak na razie nie serwuje jeszcze swoim gościom obiadów, dlatego też na te posiłki może liczyć w oddalonej o kilka kilometrów dobkowskiej Villi. Czasem goście tam jadą, a jak trzeba, to catering przyjeżdża do Starej Kraśnicy.

W jadalni z drewnianymi stołami(obstalowanymi u znajomego milickiego rzemieślnika) może pomieścić się nawet 40 osób. Gościniec w swojej niedługiej historii już przyjmował takie grupy, użyczając lokum dla szkolących się lub konferujących firm.

Dla czterdziestu osób przygotowane są też stylowe pokoje na pięterku. Każdy z nich ma swoją nazwę. Jest Józefinka, Faworytka czy Dobra Ludwika. Jednak to nie kobiety są patronkami tych sypialni. Jako, że to Gościniec pod Gruszą – to właśnie odmianami grusz ochrzczone są  kolejne pokoje. Ąśka mówi, że tu odezwała się w niej natura nauczyciela, by przyjemnie połączyć z pożytecznym i dlatego przy wejściu do każdego pokoju jest estetyczna tabliczka dostarczająca wiedzy o konkretnej odmianie gruszki. Wszystkie pokoje są utrzymane w rustykalny stylu. Wnętrza odsłaniają drewniane belki, rygle szachulca. Z tym ciekawie i estetycznie komponuje się stolarka drzwiowa i okienna, jak również drewniane meble pokoju. Każdy z nich ma łazienkę, co teraz jest już standardem w tego typu gościńcach i pensjonatach. Gospodyni zależało, by każdy z pokoi miał inny klimat, inną kolorystykę, aby nawet w przypadku gdy goście przyjadą tu ponownie, nie odczuwali znużenia przestrzenią. Trzeba przyznać, że zamysł świetny i dobrze wykonany. Widać, że gospodarze nie oszczędzali na wykonawcach. Oby im się to teraz opłaciło.

Aśka przyznaje, że traktuje Gościniec jak sposób na zarabianie, ale też pomysł na życie. Jaki widać – istnieje życie pozaszkolne ;). Nie chce jednak, by praca w Gościńcu zawładnęła nią i rodziną bez końca. Stąd też trudno znaleźć wolny pokój w ich domu w czasie świąt. Na ten okres zamykają przybytek, bo święta to czas dla rodziny i żadne pieniądze nie są w stanie zakłócić ich intymności. Ale po świętach Gościniec pod Gruszą stoi przed każdym otworem. I być może niedługo przywita gości potrawami z gruszek – co obiecuje Aśka piszącej te słowa.

 

Iwona Pawłowska

 

Ten wpis został opublikowany w kategorii Artykuł - Echo Złotoryi, Reportaż. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *