Karolina, czyli historia słodkiej dziewczyny

Od dziecka słyszała, że się obżera, stąd ta nadwaga. Nie pomagały zaprzeczenia jej mamy ani samej Karoliny. Lekarze wiedzieli swoje i kazali Monice Kaczmarek pilnować diety córki. Sugerowali, że dziecko na pewno podjada słodycze, a rodzice tego nie widzą. Gdyby nie problem z zatokami i dociekliwość laryngologa, którego zaniepokoiły też inne objawy, jak wysokie ciśnienie Karoliny, pewnie nie skierowano by jej na dodatkowe, szczegółowe badania. Najpierw była pani kardiolog, która uwierzyła, że waga Karoliny nie ma nic wspólnego z jedzeniem i wysłała dziesięciolatkę do poradni zaburzeń metabolicznych. Okazało się, że dziecko ma niską tolerancję kalorii i już 600 kilokalorii dziennie powoduje tycie.

Nie była to budująca diagnoza, ale ważne, że już rodzice wiedzieli, co dolega córce. Można było zacząć działać. Wtedy zaczęła się terapia i eksperymentowanie, ile Karolina powinna dziennie jeść. Trochę to trwało. W końcu ustalono jej, że to może być odpowiednik 20 klocków. Przy czym jeden klocek to na przykład jabłko, które waży 140 gramów, czy kromka chleba lub dwa plasterki wędliny…

Wizyty w poradni metabolicznej zainspirowały Monikę, by przebadać córkę w kierunku cukrzycy. Po trzech miesiącach już stało się jasne, że dziewczyna boryka się z insulinoopornością i cukrzycą typu drugiego (typową dla wieku dorosłego). Lekarze podjęli terapię lekami, na początku od małych dawek, potem coraz większych…Wtedy wreszcie Karolina zaczęła chudnąć. Zrzuciła 15 kilogramów i poczuła się bardzo dobrze. I fizycznie i psychicznie. Miała lepszy nastrój, cieszyła się, idąc na zakupy, by zmienić garderobę. Radość nie trwała długo. Leki, dzięki którym chudła, za bardzo zbijały jej poziom cukru, więc lekarz zmienił dawkę, a ona spowodowała ponowny, choć powolny wzrost wagi.

W wieku 17 lat Karolina znowu trafiła do poradni zaburzeń metabolicznych, bo nie chciała nic jeść w obawie przed tyciem. W tym wieku waga, figura, wygląd są dla młodzieży istotniejsze niż zdrowie. Na dodatek mało kto rozumie, że za otyłością stoi często choroba, a nie lenistwo czy skłonność do coli i chipsów. Młodzi ludzie w swym dążeniu do perfekcyjnego wyglądu zdolni są do okrucieństwa wobec własnego organizmu, ale też do izolowania towarzyskiego wszystkich odbiegających od ideału rówieśników. Zresztą trudno dziwić się młodzieży, skoro i dorośli sądzą innych po pozorach. O tym Karolina i jej mama przekonały się nie raz.

Dlatego Karolina robiła, co wydawało jej się najlepsze, by wyglądać jak jej rówieśnicy. Głodziła się, intensywnie przez kilka godzin ćwiczyła z obciążnikami, w internecie wyszukiwała suplementów na zbicie wagi…i niewiele brakowało a skończyłoby się tragicznie. Dziewczynę mocno wystraszyła lekarka, która powiedziała Karolinie, że jeśli nie zmieni postępowania, to zostanie w szpitalu, gdzie będzie sztucznie i siłą karmiona. To pomogło. Pomogły też rozmowy z psychologiem.

Karolina powoli oswajała się z chorobą, Nie była z nią jedyna w rodzinie. Tak się złożyło, że i mama Monika, i siostra Oliwia to też „słodkie” dziewczyny. Cukrzyca była zapisana w ich genach. Jednak znając wroga, można sobie z nim jakoś radzić. Ważne, by go nie lekceważyć i systematycznie przyjmować leki. Karolina była w tym skrupulatna. A środowisko, no cóż, ludzi trudno zmienić, łatwiej zmienić miejsce, szkołę. I tak te się stało. Dziewczyna poszła do liceum w Legnicy, zresztą śladem starszej siostry Oliwii. W nowym otoczeniu czuły się swobodniej. Choć przed chorobą nie uciekły, mogły zacząć wszystko od nowa w relacjach z rówieśnikami i nauczycielami, bardziej lub mniej wyrozumiałymi :).  Niezależnie od tego, co działo się w szkole, rodzice zawsze byli dla Karoliny i Oliwii oparciem i głosem rozsądku. Czasem musieli iść na przekór wytycznym bardziej ortodoksyjnych lekarzy, jak na przykład dietetyk klinicznej, która wyrzuciła z jadłospisu Karoliny najpotrzebniejsze w jej wieku składniki (nabiał, mięso…) a nakazywała przede wszystkim picie dwóch litrów herbaty z ziół w ciągu dnia, a na drugie śniadanie zakwas z buraków, a jak będzie głodna, to niech doda sobie kefiru. Mama Karoliny wspomina, że co prawda po wyjściu od dietetyka pojechali do sklepu w Legnicy i z pewnym sceptycyzmem kupili zalecane składniki: amarantus, zioła, pojemniki do mieszanek…I szaleństwo z tą dietą trwało na szczęście tydzień, bo po tym czasie, na wizycie w poradni zaburzeń metabolicznych, lekarz złapał się za głowę na wieść, co zlecił jego poprzednik, czyli pani dietetyk. Kategorycznie kazał odstawić ten eksperyment jako groźny dla zdrowia i życia dziewczyny. Okazało się, że intuicja rodziców nie zawiodła.

Dzieci z cukrzycą typu 2. i insulinoopornościa są zdecydowanie pokrzywdzone, ponieważ nie przysługuje im w naszym systemie taka sama opieka i dostępność do specjalistów, jak w przypadku chorych na cukrzycę typu 1. Ci ostatni mają zapewnioną kompleksową opiekę dietetyków, psychologa, dłuższy pobyt w klinice. Karolina zatem została pokrzywdzona podwójnie, nie tylko samą chorobą, ale też innym traktowaniem chorych na tę odmianę cukrzycy, która w obiegowej opinii jest chorobą wieku starczego. Prawda jest taka, że najmłodsze zdiagnozowane dziecko z 2. typem cukrzycy na świecie miało 3 lata.

Na dodatek system nie przewiduje kontynuacji leczenia dziecięcych pacjentów w poradniach, gdy ci ukończą 18 lat. Wtedy cała zabawa z diagnostyką i zapisami, kolejkami do specjalistów zaczyna się od nowa. W takiej sytuacji są obecnie i Karolina, i Oliwia. Na szczęście ojciec dziewczyn ma pakiet medyczny w MCZ i tam Karolina przeszła skróconą procedurę diagnostyczno-medyczną. Ale to i tak w rzeczywistości cofa proces leczenia. Mama Karoliny mówi, że z powodu braku ciągłości terapii, choroba dziewczyny wtedy znowu stała się widoczna i uciążliwa. Karolina utyła, zaczęły się poważne zmiany hormonalne.

Mama dziewczyn od kilku lat prowadzi w Złotoryi koło stowarzyszenia diabetyków i uczestniczy w szkoleniach oraz konferencjach, ma coraz większą wiedzę, by wiedzieć, jakimi drogami prowadzić Karolinę, żeby już nie popełniać błędów w terapii.

Rodzina jest już mocno wyedukowana i świadoma. Karolina, wydaje się, zaakceptowała swoją chorobę. I kiedy ogłoszono konkurs pod nazwą „Dłuższe życie z cukrzycą”, postanowiła opisać swoje przygody z chorobą i wsparcie najbliższych. Jak sama mówi -zrelacjonowała krótszą wersję dłuższej historii. Mama ze śmiechem dodaje, że lekko złagodzoną.

Główną nagrodą w konkursie był bon na 1000 zł uprawniający do zakupów w sklepie sportowym i sesja fotograficzna dla całej rodziny z Lidią Popiel. Jury składające się między innymi z lekarzy diabetologów przeczytało historię Karoliny i uznało ją za najlepszą.

Rodzina została zaproszona do Warszawy. Poproszono Kaczmarków, by zabrali ze sobą ubrania w stonowanych kolorach i trampki. To na wypadek, gdyby ubrania dla nich przygotowane nie przypadły im do gustu.

W stolicy zakwaterowano ich w InterContinentalu, bardzo eleganckim hotelu. Sesję fotograficzną mieli zaplanowaną w apartamentowcu na Złotej na 50. piętrze. W budynku, gdzie mieszkanie ma R. Lewandowski, J. Krupa Kaczmarkowie sami poczuli się tam jak rodzina VIPów. Wokół nich biegało chyba 12 osób, z których każda miała swoje konkretne zadanie: fryzury, makijaż, stylizacja damska, męska, asystenci fotografki i oczywiście ona, Lidia Popiel. Karolina mówi, że mieli obawy, jaka będzie atmosfera tej sesji, czy nie będzie sztywno i czy pani Lidia nie będzie stwarzać dystansu.

Okazało się, że obawy dziewczyny były próżne. Zobaczyli artystkę, która przyszła w ubrana casualowo w sandałkach, swobodną, bez pozy celebrytki. Wszyscy członkowie ekipy od razu przełamali dystans i kazali sobie mówić po imieniu, atmosfera zrobiła się luźna a lody zostały skruszone. Sesja choć trwała długo, cały dzień, była fajną zabawą dla całej rodziny, z żartami i humorem, który dopisywał i ekipie i „celebrytom” ????. Bo tak się poczuli – jak gwiazdy. Tato Karoliny mówi, że nigdy nie miał tyle kosmetyków na twarzy, co wtedy.

Na koniec sesji cała ekipa ich przytuliła, co nawet mimo tej luźnej atmosfery zdziwiło Kaczmarków. Zobaczyli ludzi, którzy nie przyszli tylko zrobić swojej roboty i wyjść, ale stworzyli naprawdę fajne relacje, które przekuły się w świetne zdjęcia. I miłe wspomnienia dla rodziny.

Potem okazało się, że to nie był koniec z mediami. Dopiero wtedy zaczęły się wywiady i zrealizowano program z udziałem całej czwórki Kaczmarków. To właśnie podczas sesji, kiedy ekipa rozmawiała z Karoliną, narodził się pomysł filmu. Kaczmarkowie się zgodzili, choć zdawali sobie sprawę, że to będzie już ingerencja w ich życie osobiste. Ale sesja im pokazała, że nie ma się czego bać. Poza tym widzieli szansę na pokazanie historii Karoliny, a to może być przykładem dla innych rodzin, że z cukrzycą można żyć mimo problemów, jakie ze sobą niesie. Włączył się tu czynnik społeczny. Mama Karoliny chciał, by przy okazji ludzie uświadomili sobie, że to, jak wyglądamy, jak się zachowujemy, może mieć bezpośredni związek ze stanem zdrowia. Sama Karolina powiedziała, że jeśli ten film ma komuś pomóc, to ona chętnie wyrazi na niego zgodę.

I we wrześniu tego roku ekipa przyjechała do Złotoryi, by nakręcić materiał. Trwało to cały dzień. Zdjęcia kręcono w domu Kaczmarków i nad zalewem. Najpierw każdy z osobna miał swój czas (pół godziny) przed kamerą, wtedy nikogo w mieszkaniu nie mogło być poza ekipą i nagrywanym, więc Kaczmarkowie rotacyjnie wchodzili i wychodzili z domu. Razem dopiero mogli być podczas relacji z przygotowywania obiadu. Jako że nie było na to dużo czasu, Monika wymyśliła filet z kurczaka grillowany, kasza gryczaną i miskę sałat. Po obiedzie zjechali nad zalew i tam sceny też były filmowane w gronie rodzinnym.

Premiera filmu i pokaz zdjęć były w listopadzie w Warszawie podczas konferencji diabetologicznej. Bali się, jak będzie przyjęty ten materiał. Podczas projekcji mieli ochotę zniknąć. Nie mieli pojęcia, jak po zmontowaniu wygląda to, co kręcono cały dzień, a realizatorzy ujęli w trzech minutach. Okazało się, że wypadło wzruszająco, dziewczyny nawet uroniły łzę. Wywołali też zainteresowanie portali i prasy. Atutem filmu była autentyczność historii. I zaczęły się wywiady…

Tam, podczas konferencji poznali ambasadora akcji Michała Pielę, jak mówią – przesympatycznego człowieka oraz Michała Figurskiego, który ze szczerością przyznał, że sam zapracował sobie na swoje choroby, bo zbagatelizował cukrzycę, jadł, co chciał, robił, co chciał. Teraz założył fundację Najsłodsi i uświadamia ludzi, co im grozi, gdy są aroganccy wobec własnego organizmu. Zaproponował Kaczmarkom współpracę ze stowarzyszeniem.

Jak widać Karolina narobiła zamieszania swoim opowiadaniem. Pewnie sama nie przewidywała skutków udziału w konkursie.

Rodzina się cieszy. Mama jest dumna i ma nadzieję, że to, co się wydarzyło to dobry krok, by pokazać ludziom, czym jest cukrzyca i jak z nią żyć.

Wierzy, że kiedy ludzie zrozumieją, to nie spotka ją już taka przykrość, jak ostatnio, kiedy podczas kampanii wyborczej dwie młode dziewczyny stanęły pod jej plakatem i powiedziały: Nie będę na nią głosować, bo jest za gruba!

To może kiedyś, a teraz Kaczmarkowie cieszą się, że dzięki Karolinie wreszcie mają rodzinne zdjęcie, bo do tej pory zawsze ktoś z nich był fotografem i nawet kiedy na konkurs trzeba było do pracy dołączyć zdjęcie rodziny, to Karolina musiała skompilować je z dwóch osobnych. Na jednym byli rodzice z psem, a na drugim dziewczyny, też z psem. Po połączeniu była ich cała czwórka z…dwoma psami :).

fot. Lidia Popiel

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *