Tatuaż jest jak chipsy

 Black Rain to studio tatuażu, które funkcjonuje od kilku miesięcy w Złotoryi. Studio zajmuje niewielki lokal przy ulicy Solnej. Pomieszczenia Black Rain to mikroskopijna poczekalnia, w której centralne miejsce zajmuje stolik z pokaźnym katalogiem wzorów tatuaży, dalej jest biuro (również w wersji mini), a obok gabinet, który z racji stojącej tam kozetki jednoznacznie kojarzy mi się z zabiegami. I słusznie! Na kozetce leży młody mężczyzna a nad nim pochyla się tatuator Adam. Urządzeniem, który przypomina długopis z silniczkiem zakreśla kształt pokaźnego pająka. Taki rysunek zażyczył sobie klient. Ręka, na której odbywa się cała operacja, jest zaczerwieniona. Podczas zabiegu pigment wprowadza się między skórę właściwą a złuszczającą się. Mam wrażenie, że to boli. Okazuje się, że nie, jedynie trochę szczypie i piecze. Nie ma nawet potrzeby podawania jakiegokolwiek znieczulenia. Po kilkunastu minutach dyskomfort znika. Doznania podczas tatuowania można porównać do tych podczas depilacji. Czasem depilacja bardziej boli – uspokaja Adam.

Zanim na ramieniu mężczyzny pojawi się efekt końcowy, najpierw trzeba odbić we właściwym miejscu wzór, który wybrał klient. Potem zaczernia się kontury, i właśnie tej czynności jestem świadkiem. Nowy tatuaż ma, w intencji zamawiającego, przykryć istniejący już od dawna amatorski rysunek podskórny. Faktycznie, to co teraz widnieje na jego ramieniu, moim skromnym zdaniem, nie ma wartości ani artystycznej, ani estetycznej.

Nanoszenie tatuażu może trwać kilka minut, ale również kilka tygodni (oczywiście z przerwami). Czas tatuowania uzależniony jest nie tylko od rozmiarów rysunku, ale też miejsca jego nakładania czy kolorystyki. Nad pokaźnych rozmiarów pająkiem tatuator pomęczy się około godziny. Po wytatuowaniu ramienia klient powinien nakładać na podrażnione miejsce specjalny krem i przemywać je ciepłą wodą z mydłem. W żadnym wypadku nie należy świeżego tatuażu wystawiać na słońce. Dlatego najlepszą porą na wykonywanie zbiegu jest zima, kiedy z racji temperatury jesteśmy szczelnie okryci.

Wśród wzorów tatuaży obecnie największą popularnością cieszą się gwiazdki. Zamawiają je młode dziewczyny, aby w ten sposób upodobnić się do Rihanny. Adam mówi, że wykonywał już te gwiazdki w różnych miejscach na ciele, nawet tak dziwnych, jak ucho.

Zastanawia mnie, co się stanie, kiedy dumny właściciel tatuażu, po pewnym czasie będzie już z niego mniej dumny. Tak się zdarza – mówi Adam – Dlatego zwykle swoim klientom doradzam, aby wzięli sobie wzór rysunku, powiesili go nad łóżkiem, codziennie się w niego wpatrywali, a kiedy uznają, że ich ten rysunek nie nudził, to dopiero niech wtedy przyjdą na zabieg. To zmniejsza ryzyko skutków nieprzemyślanej decyzji. Często też odradzam klientom tatuowanie dowodów miłości, szczególnie, kiedy przychodzi do mnie młody człowiek, który pewnie jeszcze niejedną dziewczynę pokocha. Usunięcie tatuażu jest procesem długotrwałym i kosztownym. Wywabienie 10 centymetrów rysunku kosztuje koło 100 złotych. Na jednej sesji nie da się tego zrobić, ale na 10 już tak. Nie ma znaczenia rozmiar tatuażu ale raczej jego głębokość i kolor. Trudniej usunąć tatuaż cieniowany i wielobarwny.

80% klientek Black Rain to dziewczyny i kobiety. Przychodzą nawet czternastolatki. Oczywiście jeśli klient jest niepełnoletni, musi pojawić się w studiu tatuażu razem z rodzicem, który na zabieg wyraził zgodę. Górna granica wieku klientek Black Rain nie jest ograniczona. Zdarzają się, i to dość często, czterdziestokilkulatki. Tatuaż jest świetnym rozwiązaniem dla kobiet, które mają jakieś defekty na ciele. Rysunek może je zakryć albo po prostu odwrócić uwagę. Można wyszczuplić sobie nogi, dobierając odpowiedni wzorek. Tatuaż robią sobie ludzie w każdym wieku. Niedawno był u nas pięćdziesięciosześcioletni mężczyzna. Niestety, u nas ciągle jeszcze jest zbyt słaba tolerancja dla wytatuowanych osób. Pokutuje stereotyp, że taki typ ozdoby ciała jest charakterystyczny dla kryminalistów. Kto ma tatuaż, ten siedział. Na Zachodzie od dawna jest to rodzaj sztuki, tak jak inni malują na papierze czy płótnie, my malujemy na skórze – wyjaśnia tatuator.

Adam uczył się wykonywać tatuaże na sobie. Zaczął to robić w wieku trzynastu lat. Pierwsze tatuaże to była typowa amatorszczyzna. Nie miał oczywiście takiego sprzętu jak dzisiaj, więc wspomagał się zwykłą igłą do szycia, którą maczał w atramencie. Potem była wyższa szkoła jazdy, aczkolwiek ciągle manufaktura, czyli długopis, silniczek od walkmana oraz struna. Tak skonstruował pierwszy aparat do tatuowania. Wtedy w Polsce jeszcze nie można było kupić fachowego sprzętu. Pierwszą profesjonalną maszynkę Adam kupił we Francji. Dziś już nie uprawia amatorszczyzny. Maszynki w Polsce są dostępne bez problemu. Ile kosztują? To zależy. Można kupić nawet za 200 złotych, ale długo się na niej nie pomaluje. Są też takie za tysiąc lub dziesięć tysięcy. Do maszynki musi być zasilacz. I oczywiście igły. Do jednego tatuażu używa się różnych igieł. Inna robi się zarys malunku, a jeszcze inną wypełnienie lub cieniowanie. Najwięcej igieł zużywa się przy kolorowym tatuażu.

Cena tatuażu uzależniona jest od wielu czynników. Jednym z najbardziej znaczących jest umiejscowienie rysunku. Te w trudno dostępnych miejscach kosztują więcej. Można sobie wyobrazić, ile musi nagimnastykować się tatuażysta (i klient), aby pomalować zagłębienia naszego ciała. Malowany w mojej obecności trójwymiarowy pająk kosztować będzie 250 złotych. W tym przypadku decydującym czynnikiem wpływającym na cenę jest wielkość rysunku i jego cieniowanie.

 

Tatuaż jest jak chipsy – mówi Adam – jak sięgniesz po jeden, nie możesz skończyć. Wie, co mówi, sam ma tak wiele tatuaży, że nie umie ich policzyć, w sumie zlały się w wielka kompozycję. Te nieudane, przykrywał coraz ładniejszymi. Tatuator twierdzi, że pięć lat to niezbędny czas, aby dojść do wprawy. Pięć lat psucia sobie skóry…lub innym. Adam zapewnia mnie, że chętnych do eksperymentów na własnej skórze jest naprawdę wielu i przyszli tatuażyści mają na kim ćwiczyć. Tym bardziej, że amatorzy nie inkasują od klientów tyle, co profesjonaliści. Adam w taki właśnie sposób, zanim został fachowcem z certyfikatem, wyrabiał sobie markę i zdobywał klientelę. Znajomi, widząc jego ozdoby, zgłaszali się, aby ich też pomalował. Jedną z najwierniejszych klientek Adama jest jego żona. Kiedy się poznali, zrobił jej pierwszy rysunek, teraz ma ich dziesięć. Gdzie? Lędźwie, łydki, stopa, łopatki, poniżej kręgosłupa. I nie koniec na tym.

 

Właścicielką Black Rain jest Anna Ejzler. Jest to jej debiut w roli bizneswoman. W grudniu 2008 roku otworzyła studio w Złotoryi, dwa miesiące później, idąc za ciosem, w Legnicy. Kiedy postanowiła „iść na swoje” zastanawiał się, w jakim kierunku to uczynić. Miała kilka pomysłów, ale najlepszym według niej było stworzenie w Złotoryi, jak sama mówi: czegoś, czego nie ma, a jest na to zapotrzebowanie. Długo szukała tej niszy. W końcu przypadkowa rozmowa z przyjaciółmi ukierunkowała jej tok myślenia. Uzmysłowiła sobie, jak wielu młodych ludzi chce mieć tatuaż, a w Złotoryi, nie ma okazji profesjonalnie tego zrobić. Zaczęła szukać informacji o tatuowaniu, przeglądała strony internetowe salonów, by w końcu podjąć decyzję o stworzeniu Black Rain.

Początki nie były łatwe, tym bardziej, że Anna wcześniej nie miała doświadczenia w prowadzeniu firmy. Najpierw musiała znaleźć lokal. Kiedy to się udało, zaczęła robić kapitalny remont. Wtedy pojawiły się pierwsze trudności. A wszystko z powodu restrykcyjnych przepisów. W sanepidzie dowiedziała się, że urządzanie studia tatuażu wygląda tak, jak przygotowywanie gabinetu medycznego. Wszystko musi mieć atesty: kosz na śmieci, stojak na ręczniki, farba na ścianę, wykładziny. Towar z atestem jest droższy od tego bez atestu, więc koszty adaptacji lokalu rosły. Kiedy wreszcie wszystko było gotowe i firma oficjalnie istniała, można było otwierać podwoje i czekać na klientów. Wtedy okazało się, że umówiony do pracy tatuator wyjechał z Polski. Na szczęście przez Naszą Klasę Anna znalazła innego pracownika – Adama, który właśnie w tej chwili dopracowuje detale pajęczych odnóży na ramieniu swego klienta.

            Firma funkcjonuje już kilka miesięcy. Klientów przybywa z tygodnia na tydzień. Kto już sobie zrobił tatuaż, zachęca znajomych. Z kalkulacji Anny wynika, że w ciągu miesiąca średnio tatuuje się około 20 klientów. Im robi się cieplej, tym jest ich więcej. Ludzie wraz z pierwszymi wiosennymi promieniami słońca przypominają sobie, że mają ciało. Anna nabiera wiatru w żagle. Już myśli o poszerzeniu oferty. Może niedługo Black Rain zaoferuje makijaż permanentny lub piercing, jeśli będzie zapotrzebowanie, również tatuaż nietrwały, czyli malunki henną.

 

Właścicielka Black Rain nie ma tatuażu i, jak twierdzi, mieć nie chce. Nie dlatego, że się boi, ale po prostu nie umiałaby się zdecydować na konkretny wzór. Jest tak wiele ciekawych rysunków, że prawdopodobnie gdybym zrobiła jeden, zaraz chciałabym mieć następny, więc może lepiej nie mieć żadnego. Jak będę chciała coś mieć na ciele, to sobie narysuję – mówi z uśmiechem Anna.  

 

 

Iwona Pawłowska

Ten wpis został opublikowany w kategorii Reportaż. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

2 odpowiedzi na Tatuaż jest jak chipsy

  1. arex6 pisze:

    Witam mam pytanie ile czasu maksymalnie mozna tatuować podczas jednej sesji?? Czy długość tatuowania wpływa na przyjmowanie przez skórę barwnika(tuszu)?

  2. IP pisze:

    Teraz trudno mi odpowiedzieć na to pytanie. Nie zadałam go podczas wywiadu, a sama nie mam pojęcia 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *