Dotarłam do Strzechy

58

Śnieżki co prawda nie zdobyłam (wyjechaliśmy za późno), ale do Strzechy Akademickiej doczłapałam. A upierałam się, że tylko do Samotni starczy mi sił, jednak po solidnej dawce cukru w postaci szarlotki z bitą śmietaną i kofeinie z rumem nabrałam ochoty na dalszą wspinaczkę. Mimo wspomagaczy szło się trudno, szczególnie od Samotni w górę, bo szlak zasypany świeżym śniegiem był przy okazji jeszcze śliski. Zdziwiło mnie, jak wielu turystów w obie strony podążało (z czego spora grupa na biegówkach). A kiedy zbliżaliśmy się do Strzechy, zaczęło solidnie wiać i sypać śniegiem, więc nawet jeśli sił by mi starczyło na dalszą drogę w górę, to warunki raczej zachęcały do odwrotu. W sumie to jestem z siebie dumna, że bez większego oporu, bez łez i zgrzytania zębami przeszłam ten szlak. Jestem tak zadowolona jakbym co najmniej Koronę Ziemi miała na swoim koncie 😉 Tylko, czy jutro zwlokę się z łóżka o własnych siłach i bez bólu w kończynach? Tego pewna nie jestem. A jutro właśnie czeka nas plener z katorżnikami, czyli biegaczami ekstremalnymi. Nie obiecuję sobie wiele po zdjęciach, jakie z tego wyjdą. Katorżnicy po prostu za szybko biegają, za dużo się ruszają i ja za nimi nie nadążam, mój aparat również :).

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *