Na parkurze

Dzis wyszło nowe, wrześniowe Echo, do którego naprodukowałam się tekstów i trochę zdjęć (w tym okładkowe – oczywiście skrytykowane przez kolegów z ZKF). Poniżej jeden z moich artykułów – mały felietonik o konikach.

Złotoryja żyje sportem


Złotoryja żyje sportem, można by stwierdzić, patrząc na kalendarz imprez odbywających się w mieście. Do listy dołączyły ostatnio Regionalne Zawody Jeździeckie w Skokach przez Przeszkody „Koniarz Cup” wymyślone i zorganizowane przez Mateusza Osickiego, właściciela sklepu ze sprzętem jeździeckim. Jako, że Mateusza znam od kilku lat, a jego wyczyny na parkurze nie umknęły mojej uwagi, wybrałam się na stadion w niedzielny poranek, by przekonać się naocznie, jak radzi sobie organizator z raczkującą imprezą i jak wyglądają konie w galopie, bo wszyscy mówią, że są wtedy najpiękniejsze. I jak przyszłam, tak zostałam niemal do samego końca, choć słońce prażyło niemiłosiernie, a nogi bolały od kilkugodzinnego stania. Nie, nie skarżę się wcale, bo co zobaczyłam, to moje. Tyle wdzięku w jednym miejscu nie ma nawet na wyborach Miss Universe. Piękne, wypielęgnowane  konie z gracją poruszające się po parkurze, amazonki prosto jak struna trzymające się w siodle i jeszcze łagodna muzyka nienachalnie sącząca się z głośników – to była uczta dla ducha. Nic dziwnego, że aparaty szły w ruch, a członkowie Złotoryjskiego Klubu Fotograficznego, jak nigdy, masowo zbiegli się na stadion, bo jak Złotoryja Złotoryją, takiej okazji jeszcze nie było. Widowisko zachwyciło wszystkich, niektórych do tego stopnia, że o mały włos doszłoby do rękoczynów, gdyż jedna grupa publiczności zasłoniła widok innej grupce publiczności, co wyraźnie nie spodobało się tej ostatniej. Jednak chyba ekskluzywność sportu i wspomniana już siła wdzięku wyhamowały emocje oglądających. Potem już wszystko potoczyło się bezwypadkowo. Dosłownie – bezwypadkowo, bo choć skakanie przez przeszkody to sport, w którym o upadki nietrudno, do groźnych sytuacji na parkurze nie doszło. Co prawda konie kilka razy próbowały pozbyć się z grzbietu jeźdźca, ale chirurg nie był nikomu potrzebny. Co najwyżej sędzia musiał wyeliminować niepokorne zwierzę, a przy okazji jeźdźca, z zawodów.

Stojąc kilka godzin przy parkurze mogłam się przekonać, że nie tylko jesteśmy specjalistami od uprawiania polityki czy medycyny, ale wszyscy znamy się na koniach i z miną profesjonalisty komentujemy przebieg zawodów. Tylu ekspertów w jednym miasteczku – zakrawa na cud. To chyba efekt ułańskich genów. Nie brakowało również malkontentów, dla których parkur był niefachowo ustawiony, a trawa za zielona. Dobrze, że tego Mateusz Osicki nie słyszał, bo mógłby się zrazić i za rok nie zorganizować nam kolejnych zawodów. I byłoby szkoda.

A tak na marginesie: dobrze jest, jeśli pasję łączy się z zarabianiem pieniędzy, ale jeszcze lepiej, kiedy wychodzi się z nią do ludzi. Brawo, Mateuszu!

Ten wpis został opublikowany w kategorii Artykuł - Echo Złotoryi, Felieton. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *