Upiekłam chleb(?). Przynajmniej takie miałam intencje, by to był chleb. Zrobiłam wszystko tak, jak w przepisie stało. Zapaprałam cały stół, pół kuchni, zatkałam zlew i przykleiłam się do blatu. W przepisie nic na ten temat nie widniało, ale uznałam, że to tzw. dobrodziejstwo inwentarza, czyli skutki uboczne procesu wyrobu chleba. Po przewidzianym czasie, kiedy powinnam to, co wsadziłam do piekarnika, zeń wyjąć, oczom mym ukazała się gorąca glina. W smaku ta glina była kwaśna, a ponadto przywierała do zębów. Nie wiem, czy to typowe dla debiutantów w fachu piekarza, czy ja po prostu nie nadaję się do kuchni? Gdybym żyła sto lat temu, mąż pewnie za ten chlebek obiłby mnie i wyrzucił z domu. Teraz na szczęście można jeszcze po pieczywo awaryjnie pojechać do Biedronki ;).
P.S. Moje koleżanki mówiły, że pieczenie chleba to bułka z masłem. W takim razie to chyba ze mną coś jest nie tak.
Przygotowywanie zupy też jest niby proste, a ostatnio burakami uwaliłem kuchnię od podłogi aż po blat. 🙂
Gotuj z ziemniaków – mniej brudzą.
jako nowokościelna Gesslerowa stwierdzam: boli mnie to, co tu się wypisuje.
Boli to żołądek po naszych kulinarnych rewolucjach 🙂
Pierwszy raz się odzywam, ale czytam już od dawna. Bardzo podoba mi się Twoje pisanie. Z tym chlebem to było u mnie podobnie. Dodatkowo jeszcze sporo ciasta wylądowało na podłodze nie wiem kiedy i ja w nie wdepnęłam. Butów zdjąć nie miałam jak, bo to były takie sznurowane prawie do kolan, a ręce po łokcie w cieście. Ciasto walało się wszędzie, ale do foremek nie bardzo było co wkładać. Koszmar. Chleba z tego wypieku nie było. Tylko sprzątanie. Tak mają debiutanci. Pozdrawiam
A ja w sobotę spróbuję znowu 🙂 Uparta jestem.
Próbuj, próbuj. Mój chlebowy debiut miał miejsce wiele lat temu. Teraz śmigam z chlebem, że hej. Co sobotę piekę chleby i bułki w wielkim piecu chlebowym nie tylko dla mnie. Mąkę muszę już zamawiać we młynie. Jutro jadę po 100 kg. Pozdrawiam